|
Forum Ferajny Forum Świstaków
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mierzeja
Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 675
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Pon 17:43, 08 Paź 2007 Temat postu: RPG - "Morderca z Bukietem Firletek" |
|
|
Obiecałam, więc daję:
Prolog
Padało.
Właściwie prawidłowy opis pogody powinien zawierać w sobie słowo „ulewa” i jakieś piekielne porównanie tyczące się chmur pędzących po nieboskłonie.
Wiatr szalał w zaułku podrywając do tańca coraz to inne śmieci, których źródłem był przewrócony kontener.
Mężczyzna leżący na mokrym asfalcie zdawał się nie zauważać różnorodnych folii wirujących w powietrzu.
Jego szklisty wzrok błądzący po niebie byłby dla wielu aż nazbyt czytelną informacją. Tych mniej spostrzegawczych przekonałoby zapewne malownicze poderżnięte gardło, gdzie zakrzepła krew tworzyła wielce malowniczy wzorek.
Słońce zdążyło już skryć się za pobliskimi kamieniczkami malując horyzont czerwienią i fioletem. Gdzieś za budynkami kryła się tęcza.
Tymczasem, gdy nasz nie znany z imienia i nazwiska denat ulegał malowniczemu rozkładowi w jednym z warszawskich zaułków ,na komendzie policji szalało istne pandemonium, którego źródłem był sam komendant.
Starszy, siwawy mężczyzna był pewnym kandydatem do zawału, a jego wrzaski było słychać nawet na parterze, mimo że miał swój gabinet na drugim piętrze. Posterunkowi wkurzeni zachowaniem swojego przełożonego złośliwie palili papierosy na schodach mimo wyraźnego zakazu widniejącego na ścianie.
Wrzaski zaś spadały na głowę niewinnie wyglądającego dziewczątka.
- Do jasnej cholery! – grzmiał komendant, a mocno nadwyrężone guziki jego munduru zatrzeszczały niebezpiecznie. – Co to miało być? Część dziecięcego spektaklu? Nie nauczono cię, że powinnaś mieć oczy dookoła głowy? To, że wyfrunęliście dopiero ze szkoły policyjnej, Niesielska, nie czyni z was automatycznie orła!
- Tak jest, komendancie.
- Daliście się ogłuszyć i porwać znanemu mordercy i handlarzowi żywym towarem! – huknął, aż zadźwięczały szyby w oknach. – A potem udawałyście potulną i skorą do współpracy przerażoną ofiarę!
- Przepraszam, komendancie, ale do tego punktu chyba wszystko odbywało się zgodnie z planem – wydukało dziewczę starając się wyglądać nieszkodliwie.
- Tyle, że mieliście potem odwracać jego uwagę do pojawienia się jednostki specjalnej i czynnie uczestniczyć w aresztowaniu! A wy tymczasem ponownie daliście się ogłuszyć!
Dziewczątko westchnęło, a tyrada przełożonego zdawała się trwać w nieskończoność.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Andromeda Mirtle
Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 616
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Rembertowa
|
Wysłany: Czw 23:02, 11 Paź 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział 1
W którym ładnemu we wszystkim ładnie i dowiadujemy się, od czego wszystko się zaczęło
Była ciemna, ciemna noc, chociaż oczywiście władze uczelni nazywały 20.30 „późnym popołudniem”, co nijak się miało do stanu faktycznego, zwłaszcza w połowie zimowego semestru. Mgr Antonina Niepolska zaczynała właśnie swój dyżur w Katedrze Nauk Społecznych. Była wściekła na wiecznie niepunktualną komunikację miejską, a poza tym padała z nóg, bo od rana niemal bez przerwy prowadziła zajęcia: socjologia z jedną grupą, drugą, trzecią… socjologia polityki, „media i ich oddziaływanie” (chyba najciekawszy z jej przedmiotów – Antonina nie rozumiała, dlaczego nie zyskał zbytniej popularności...), no i znowu socjologia z jakąś zabłąkaną grupą studentów, którzy rok temu nie zaliczyli i teraz muszą powtarzać przedmiot. Tę wieczorną porę to chyba wymyślili im za karę. Następnym razem dwa razy się zastanowią, zanim obleją obowiązkowy przedmiot.
Antonina kończyła zajęcia o 19.00, więc uczelnia wspaniałomyślnie darowała jej półtorej godziny na zjedzenie obiadu (czy może raczej obiadokolacji), chociaż i tak zaledwie trzecią część tego czasu mogła poświęcić na spokojny posiłek, bo resztę pochłaniały dojazdy. Ze względu na swą alergię, Antonina nie mogła jeść byle czego, więc pobliskie fastfoody odpadały od razu. A na uczelni, nawet gdyby „koszerne” pożywienie było dostępne, to i tak wszystkie jadłodajnie i „sklepiki” zamykano najpóźniej o 19.00.
Na domiar złego katedra znajdowała się na piątym piętrze, a winda w dziewięciu przypadkach na dziesięć nie działała. Tak było również tego dnia.
Antonina telepała się więc po schodach, dźwigając naręcze papieru, zawierające między innymi jakąś setkę referatów studentów ze studiów zaocznych, które jeszcze dziś powinna sprawdzić. Jej ciężkie kroki niosły się echem po pustej klatce schodowej.
- Ania? – odezwał się ktoś parę pięter wyżej.
Antonina uniosła głowę, choć bez tego wiedziała, że to najprzystojniejszy facet na świecie, a mówiąc konkretniej – jej świeżo doktoryzowany kolega, Hektor Mostowiecki, również socjolog.
- Cześć! – odparła, uśmiechając się od ucha do ucha i ten moment nieuwagi wybrały studenckie prace, by wyrwać się na wolność. Pojedyncze kartki rozsypały się, choć na szczęście zatrzymały się na półpiętrze i żadna nie wpadła za poręcz. Wtedy trzeba byłoby prawdopodobnie schodzić po nią na parter.
- Już biegnę ci pomóc! – Hektor rzucił się galopem po schodach. Jego blond grzywka powiewała malowniczo, a koniec krawata w kolorowe plamy wylądował gdzieś na jego ramieniu. Ten facet potrafił wyglądać ślicznie nawet w nudnym garniturze.
Antonina zabrała się do zbierania papierów. Zaraz pojawił się obok niej mężczyzna jej życia i entuzjastycznie zabrał się do pomocy. Gdy odprowadził ją do gabinetu, przekazał naręcze papierów i pożegnał się uprzejmie, westchnęła w duchu. Że też ci najlepsi faceci zawsze muszą być zaobrączkowani!
Następną godzinę spędziła samotnie w swym gabinecie, próbując skupić się na sprawdzaniu studenckich wypocin. Ktoś chyba skopiował całą pracę w Wikipedii... niedawno czytała ten artykuł. Nawet literówki były takie same, więc student nie zadał sobie nawet trudu, by sprawdzić pisownię…
Obudził ją dźwięk SMSa. To operator przysłał reklamę taryfy, na którą przeszła przed miesiącem. Zerknęła na zegarek. Przepisowa godzina konsultacji minęła już kilkanaście minut temu.
Szybko zebrała swoje papiery, zgasiła światło i zamknęła gabinet. Szybko zeszła na parter, przeskakując czasem po dwa stopnie. Oddała klucz do katedry urzędującemu na parterze recepcjoniście i wyszła na zimne i mokre nocne powietrze. Nieuchronnie zbliżała się 22.00, a Antonina przez swoją drzemkę przegapiła autobus do domu. Następny będzie za 45 minut. Oczywiście jeśli się nie spóźni.
Ulice już pustoszały, choć to przecież Warszawa, gdzie życie teoretycznie toczy się przez całą dobę. Z braku lepszego zajęcia Antonina postanowiła się przespacerować. Przy okazji usiłowała przypomnieć sobie jakiekolwiek fakty ze swojej pracy doktorskiej, która wciąż była „under construction”, czyli na etapie pisania. I to bardzo wczesnym etapie pisania.
Antoninie bywała tak zmęczona, że nie pamiętała nawet tematu swojej pracy. Na szczęście tego dnia potrafiła jeszcze przypomnieć sobie stronę tytułową, która tak naprawdę była jedyną gotową. No cóż…
Zupełnie nieświadomie zabłądziła pod dom Hektora. W jego oknie paliło się światło. Zza firanki wychylała się twarz kobiety. Było ciemno, ale Antonina wiedziała, że to Kinga Mostowiecka, JEGO żona.
Dlaczego mężczyźni wybierają te ładne i głupie? Przecież ona ma tylko zaoczny licencjat z socjologii i żadnych ambicji! Antoninę naszła nagła ochota, żeby się upić. Bo po co to wszystko, po co się starać, po co pracować po 12 godzin, skoro nawet nie ma się ochoty wieczorem wracać do pustego domu, kupionego za ciężko odpracowywany kredyt…
Potrząsnęła głową, by odgonić niechciane myśli i przepędzić łzy, które niespodziewanie napłynęły jej do oczu. Odwróciła się i ruszyła szybkim krokiem przed siebie. Przecież chodzi o to, by być silnym człowiekiem, asertywnym, mieć własne zdanie itd. No. I żaden mężczyzna kobiecie nie jest potrzebny.
Z jakąś masochistyczną przyjemnością zanurzyła się w ciemny park. Oczywiście tylko główne ścieżki były oświetlone, więc po bocznych można pałętać się do woli, pozostając niezauważonym. Bała się ciemności jak większość cywilizowanych ludzi, ale park dawał jej dziwne poczucie bezpieczeństwa. Gałęzie uginały się pod naporem listopadowego wiatru, a cienie układały się dziwnie.
Mogłaby przysiąc, że na głównej ścieżce, tuż obok latarni, ktoś leży. Przełamując strach, podeszła bliżej. Krawat w kolorowe plamy powiewał nad rozchełstanym płaszczem. Nudny garnitur nasiąkł krwią, a wokół ciała krzepła powoli kałuża krwi.
W sytuacjach stresujących człowiek zwraca uwagę na nieistotne szczegóły. Dlatego też Antonina, zamiast zareagować w jakikolwiek sposób, stała i gapiła się na różowy kwiat, przypominający nieco goździk, który ktoś rzucił na zwłoki.
Wreszcie zdobyła się na wyciągnięcie z torebki telefonu i wstukanie numeru alarmowego. Przez długą jak wieczność chwilę nikt się nie zgłaszał. Gdy wreszcie zgłosiła się uprzejma telefonistka, Antonina zdołała wykrztusić tylko:
- Zabili… Pole Mokotowskie…
A zaraz potem straciła przytomność.
*
Komisarz Wawrzyniec Narcyz przeglądał protokół z sekcji zwłok zamordowanego.
- Kim był denat? – spytał, krzywiąc się na widok załączonych zdjęć, przedstawiających obrażenia ciała.
- Wykładowca akademicki, niedawno uzyskał stopień doktora. Urodzony w Warszawie, niekarany, żonaty – zreferowała podkomisarz Magdalena Niesielska, zerkając do swoich notatek. To była jej pierwsza duża sprawa, więc wykazywała więcej entuzjazmu niż starszy o parę lat kolega, którego złośliwy los obdarzył wątpliwą urodą, co w zestawieniu z jego nazwiskiem sprawiało, że dla wszystkich od zawsze był po prostu „Narcyzem”. Starszym kolegom ponoć zdarzało się zapomnieć, jak nieszczęsny brzydal ma na imię.
Mimo prawionych mu przytyków, policjanci generalnie uważali Narcyza niemalże za superglinę, a przynajmniej najlepszego członka wydziału zabójstw w Warszawie, więc przydzielenie do jego grupy zaraz po szkole było dla panny Niesielskiej nie lada zaszczytem.
- Znalazła go Antonina Niepolska, koleżanka z pracy. Możemy ją przesłuchać, doszła już mniej więcej do siebie. Komisarz Dereń miał z nią wstępnie porozmawiać – kontynuowała Magda.
- Norbert sobie poradzi – odparł Narcyz. – Nie będziemy mu przeszkadzać.
Podkomisarz Niesielska skinęła głową. Wszyscy wiedzieli, że komisarz Norbert Dereń dzięki swoim zdolnościom perswazji przekonałby nawet starszą panią, by ustąpiła mu miejsca w autobusie. Gdyby oczywiście chciał.
- Dla ciebie mam inne zadanie. Pojedziesz do ogrodu botanicznego i dowiesz się, co to za kwiat. – Narcyz podał jej zdjęcie dowodu rzeczowego numer 1, różowego kwiatka, znalezionego na miejscu zbrodni. – A ja tymczasem rozejrzę się na tej jego uczelni.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mierzeja
Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 675
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Pią 14:15, 12 Paź 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział drugi
W którym początkowo dedukcja wysuwa się na plan pierwszy
-Jak było? Jak było? – dopytywał się ktoś, gdy tylko opuściła podwoje piekieł w postaci gabinetu przełożonego i wpadła wprost w obłok gryzącego dymu papierosowego.
Popatrzyła z nieskrywaną niechęcią na zebrany, wyraźnie uradowany tłumek i spokojnie ruszyła schodami w dół ku stercie papierów, które piętrzyły się na jej biurku jakieś dwa piętra niżej.
- No, jak było? – powtórzył ten sam głos mimo, że zdążyła już pokonać spory szmat schodów.
Podniosła głowę, co zaowocowało ponownym pojawieniem się bólu. A już myślała, że jej przeszło. Wystarczyło przecież nie ruszać gwałtownie głową i wszystko powinno się uspokoić najpóźniej do jutra. Albo pojutrza...
- A jak miało być? – odparła pytaniem na pytanie. – Chyba sama słyszałaś wrzaski Komendanta. Mam się zająć czymś pożytecznym, a w jego mniemaniu to papierkowa robota.
Narcyz pojechał w teren, a tymczasem ona tonęła w makulaturze i starał się znaleźć coś, co mogłoby naprowadzić na trop tajemniczego mordercy.
Na szczęście nie musiała już zajmować się sprawą Zenona „Miśka” Korwińskiego – handlarz żywym towarem został zatrzymany przez patrol drogówki za nadmierną prędkość na trasie Warszawa – Gdańsk. Ten dzień patrol numer 0907 zapamięta na długo – dwóch rannych i pokiereszowany samochód. Policjanci żyli tylko dlatego, że jeden z kierowców nadjeżdżających z przeciwka nie opanował pojazdu i zjechał do rowu odciągając skutecznie uwagę Korwińskiego.
Ona sama nie miała tyle szczęścia. „Misiek” okazał się bardziej nieprzewidywalny niż głosiły raporty i po prostu wysłał ją do krainy morfeusza, gdy tylko zaczął coś podejrzewać. Delikatnie dotknęła guza za prawym uchem – bolała jak diabli i aż syknąła szybko odsuwając palce.
Czy to przypadkiem nie Narcyz twierdził, że to taka „ Mała Akcyjka”? Chyba to jego słowa, bo tylko on na komendzie miał zwyczaj używania przesłodzonych zdrobnień w rozmowach z podwładnymi. Magda doskonale pamiętała tę pogadankę dwa dni temu, kiedy została oddelegowana do tego zadania tylko dlatego „że w grupie operacyjnej nie ma kobiet”. Miała być piekielną przynętą przez kilka godzin. Ten czas rozciągnął się do niemal doby i dodatkowo teraz wszystko było jej winą. Nic to, że mikrofon i słuchawka, które miały zapewnić jej kontakt z bazą zepsuły się już po dwóch godzinach. Nic to, że stosowała się do procedur – komendant to na niej postanowił wieszać psy.
Popatrzyła z wyrzutem na zebraną na biurku dokumentację. Wbrew pozorom była nikła. Po blacie plątał się raport patologa, który nic właściwie nie wnosił do sprawy.
Hektor Mostowiecki zginął na skutek jednej jedynej głębokiej rany ciętej szyi, którą zadał ktoś o podobnym do denata wzroście. Cięcie było pewne i precyzyjne a ofiara broniła się o czym świadczy zasinienie, więc – dedukowała Niesielska robiąc notatki na odwrocie reklamy wyborczej jakiejś nieznanej bliżej partii – osobnik posiadał jakąś muskulaturę.
- Dziewięćdziesiąt do dziewięćdziesięciu pięciu kilogramów, około stu osiemdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu. – powiedziała zapisując wniosek czerwonym cienkopisem.
Popatrzyła z nieskrywaną niechęcią na dostarczony portret psychologiczny. Jakoś nigdy nie potrafiła przekonać się do korzystania z tego typu pomocy. Na kartce naszkicowano pociągła twarz o dużych oczach i nadspodziewanie wąskich ustach. Portrecista określił wiek mordercy na około trzydzieści pięć lat. Magdalena zawsze chciała wiedzieć na jakiej podstawie określa się te wszystkie cech fizyczne, a szczególnie zmarszczki, które piętrzyły się na czole domniemanego mordercy.
- Na jego miejscu zabijałabym dlatego, że jestem szkaradna – mruknęła wkładając portret do foliowej koszulki.
Następny był raport o włóknach znalezionych na miejscu przestępstwa. Dla pewności porównała go z treścią przesłuchania żony denata. Kocie włosy były najprawdopodobniej sierścią jego własnego kota. Z kolei blond włosy należały do jego żony, co potwierdziło laboratorium. Jedynym zagadkowym włóknem była wełna, którą Niesielska nazywała w myślach „tajemniczą wełną”, gdyż laboratorium ograniczyło się jedynie do skromnej notatki, iż pochodzi ona o dziwo nie z owcy, a kozy i jest czarne. Na marginesie ktoś bezczelnie dopisał ołówkiem – „Sprawdź sobie w wikipedi ->kaszmir”.
W tym momencie miała ochotę zakląć i wybebeszyś kogoś z laboratorium za taką bezczelność lecz uświadomiła sobie, że notatka jest prawdopodobnie przeznaczona dla Narcyza.
Dopisała do swoich notatek ów nieszczęsny kaszmir i popatrzyła na całość dość krytycznie.
- Mężczyzna, lat około trzydziestu pięciu, dobrze zbudowany, sprawnie posługujący się nożem, ubrany w sweter z wełny angorskiej – przeczytała nagłos. – To brzmi głupio.
- Biorąc pod uwagę, raporty z przesłuchań zarówno żony, jak i tej Niepolskiej, które właściwie nic do sprawy nie wnoszą, bo ta pierwsza ryczała, a druga niemalże zemdlała i posiłkowała się w trakcie jakimś środkiem uspokajającym jestem zmuszony przyznać ci rację.
W drzwiach stał Norbert Dereń i uśmiechał się prawą połówką swoich piekielnych usteczek.
- Co mamy? – spytał, jakby interesował go wynik pracy podwładnej.
- Jedno miejsce zbrodni – odparła zgodnie z prawdą. – Firletkę pochodzącą z nieznanej hodowli, którą ktoś zostawił na miejscu, chyba, że ofiara spotykała się z kimś potajemnie. - Ale to mało romantyczny kwiat.
-Nie mamy narzędzia. – Dereń wydawał się być tym faktem zawiedziony – Ani podpisu. „Masz za swoje, ty draniu”, wypisane krwią na chodniku zawęziłoby krąg podejrzanych.
- Patolog wpisał tu „nóż kuchenny 22 centymetry” – Magda zrzuciła części papierzysk na podłogę, by odnaleźć raport.
- Bierz kurtkę, słońce. –oznajmił nagle nazbyt rozradowany. – Ktoś znalazł trupa w zaułku na Pradze. Przyczyna zgonu jak u naszego pierwszego denata.
- Mam kategoryczny zakaz.
-A ja mam w nosie, polecenia Starego – odparł. – Nie mam zamiaru plątać się po miejscu zbrodni bez kogoś kto zrobi dobre notatki. Sobie zostawię przyjemność przepytania świadków, a tobie przyda się trochę pracy w terenie i możliwość poszturchania tych opieszałych typów z laboratorium.
*
- To drugi raz dzisiaj i drugi trup w ciągu dwóch tygodni – powiedział Dereń podają jej chusteczki i butelkę wody mineralnej. – Ta swoista podwójność jest moim zdaniem mocno podejrzana. Czy ciebie w ogóle widział jakiś lekarz?
- Nie przypominam sobie.
- Mam nadzieję, że normalnie nie rzygasz jak kot. – Z owego zdania promieniowała lekko zachwiana pewność w zdolności funkcjonariuszki – Nie mam dodatkowych butów, które mogłabyś zapaskudzić.
- Sorry – wzięła głęboki wdech i wyprostowała się.
Buty nowego kolegi rzeczywiście upstrzone były dość nieapetycznie, ale ich wygląd nie mógł się równać ciału, które gościło w zaułku.
Sam jest sobie winny. Kto mu kazał mi pomagać, pomyślała wygładzając kurtkę.
- Czy teraz jesteś gotowa stawić czoło denatowi?
- Chyba tak.
Kłamstwo. Kolejne dzisiaj. Chyba już trzecie, którym uraczyła Derenia. Pierwsze dotyczyło podobno „doskonałego samopoczucia”. Po przejechaniu niespełna dwustu metrów musieli się zatrzymać, bo zrobiło jej się naprawdę niedobrze, a żołądek dołączył swój protest do pulsującej bólem głowy. W ostatniej chwili otworzyła drzwi służbowej Toyoty.
A teraz jeszcze to.
Owszem miała zajęcia w prosektorium, ale tam była klimatyzacja i najczęściej świeże zwłoki. Tu skondensowana woń rozkładu natychmiast wypełniła jej płuca, a żołądek przypomniał o sobie w dość widowiskowy sposób. Udało jej się opuścić teren ogrodzony taśmą. Drugi cud w ciągu niespełna pół godziny. Dereń całkiem niespodziewanie znalazł się tuż obok nie pozwalając na opadnięcia n kolana.
Patolog musiał mieć niezły ubaw.
Doskonale wiedziała, że jest zielona, a to było jej pierwsze miejsc zbrodni. Poprzednie znała tylko z opisów. Nie zamierzała się poddać tylko dlatego, że pewne organy wyczyniały dziś jakieś akrobacje.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Andromeda Mirtle
Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 616
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Rembertowa
|
Wysłany: Śro 0:06, 17 Paź 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział 3
W którym nic nie idzie tak, jak powinno, a Narcyz ma wyrzuty sumienia
Komisarz Wawrzyniec Narcyz szukał miejsca parkingowego wokół szkoły, gdzie pracował denat. Niestety, okazało się, że wszystkie przestrzenie o odpowiednich wymiarach w promilu kilometra były zajęte. Zresztą mógł to przewidzieć – miejsce parkingowe przy jednej z głównych ulic Warszawy, pod jedną z lepszych uczelni, do tego przy stacji metra… Przecież to przepis gwarantowany na parking pękający w szwach. Zwłaszcza wczesnym popołudniem, gdy ci z porannych zajęć jeszcze nie wyszli, a ci z popołudniowych już przyjechali.
Wreszcie znalazł kawałek chodnika w jakiejś bocznej uliczce. Zaparkował i ruszył szybkim marszem w stronę szkoły, którą powinien był odwiedzić już tydzień wcześniej. I najchętniej by to zrobił, ale nagle wyskoczyła sprawa tego handlarza żywym towarem, którą oczywiście musieli zająć się niezwłocznie, a inne śledztwa zeszły na drugi plan. Nawet raport z sekcji zwłok przyszedł dopiero po tygodniu od popełnienia przestępstwa. Denata pochowano już kilka dni temu, bo nie było podstaw, by dłużej przetrzymywać ciało. Zresztą jego matka prześladowała policjantów niemal 24 godziny na dobę, twierdząc, że to, co robią, to profanacja zwłok.
Mostowieckiego pochowali, a w tym czasie Magda Niesielska porządnie oberwała po głowie w trakcie czegoś, co miało być łatwą, rutynową akcją. A przynajmniej wszystko na to wskazywało do momentu, kiedy poszukiwany w nieznany sposób zorientował się, że coś jest nie tak. I potem już wszystko się popieprzyło. Właściwie to cud, że Niesielska wyszła z tego tylko z guzem na głowie.
Gdyby wtedy Narcyz wiedział, jak ta akcja przebiegnie, nigdy nie oddelegowałby tej siksy do tego zadania. Kogokolwiek, ale nie ją. Teraz zdawało mu się oczywiste, że do tego zadania o wiele lepiej nadawałaby się aspirant Elżbieta Mikołajczyk, ale ona akurat wzięła wtedy wolne, uzasadniając to jakimiś tam przyczynami osobistymi. Ela o wiele lepiej udawała głupią blondynkę i dysponowała zdecydowanie lepszym refleksem niż Niesielska. A poza tym była na tyle doświadczona, by sobie poradzić, i na tyle młoda, by skusić poszukiwanego.
Narcyz wciąż pluł sobie w brodę, że puścił ją na ten urlop. Gdyby Niesielska zginęła w pierwszym tygodniu służby, byłaby to tylko i wyłącznie jego wina, bo wysłała małolatę na samobójczą misję.
Wyrzuty sumienia gryzły go ciągle z różnym natężeniem od czasu tej feralnej akcji.
*
Karol Michalski zajrzał do swojego planu zajęć. W poniedziałek o 13.30 znalazł socjologię, co bynajmniej go nie ucieszyło, bo doktor Mostowiecki znowu kazał im przeczytać i umieć zreferować kolejny temat-kobyłę z podręcznika przypominającego bardziej cegłę niż książkę. Karol oczywiście na śmierć o tym zapomniał i teraz zastanawiał się, jak wybrnąć z tej sytuacji. Mostowiecki pewnie nie uzna mu nieprzygotowania…
I jeszcze żeby to jakiś ważny przedmiot był! A to tylko socjologia! Kto to widział prześladować studentów informatyki socjologią?! Przecież to z pewnością sprzeczne z prawami człowieka!
Złorzecząc pod nosem, doczłapał pod odpowiednią salę, gdzie nie było już nikogo, a więc najpewniej się spóźnił. Otworzył drzwi z przeprosinami na ustach, ale zaskoczenie odebrało mu mowę. Rozejrzał się zdezorientowany. Niby jego grupa siedziała w ławkach i z umiarkowanym zainteresowaniem słuchała wykładu, ale zajęć nie prowadził doktor Mostowiecki. Ba, nie prowadził ich w ogóle mężczyzna, tylko jakaś zmęczona, szara blondynka ubrana od stóp do głów na czarno. Nawet kolczyki miała czarne. Pierwsze skojarzenie? Satanistka. Może przyszła w ramach czyjegoś referatu o sektach? W końcu o tym też miało coś być w programie – przypomniał sobie mgliście.
Kobieta zauważyła go i przerwała to, o mówiła do grupy.
- Pan na socjologię? – spytała.
Skinął niepewnie głową.
- Zapraszam.
Karol zajął miejsce między kolegami, gdzieś w ostatniej ławce.
- Co jest? – szepnął do Gilberta Scotta, najlepszego kumpla z grupy, który swe zagraniczne nazwisko zawdzięczał temu, że jego rodzice byli Anglikami. Sam Gil większość życia spędził w Polsce i po angielsku mówił z polskim akcentem, którego rodzice nie mogli go oduczyć.
- Socjologia, kretynie – odparł opryskliwie Gil, notując coś w swoim zeszycie.
- Ale gdzie Mostowiecki? – dopytywał się Karol.
- Jakieś sześć stóp pod ziemią, Charlie. – Gil wciąż coś tam bazgrał.
- Co? W siedzibie koła informatycznego? – zdziwił się Karol, który był członkiem owego koła, więc wiedział, gdzie się owa siedziba znajduje.
Gilbert popatrzył na niego szczerze zdumiony.
- Doktor Mostowiecki nie żyje. Ktoś go zabił we wtorek wieczorem. Ponoć wracał z tych swoich nocnych konsultacji. W piątek był pogrzeb.
Karol zamrugał zszokowany.
- A ona? – Wskazał dyskretnie w stronę opowiadającej coś „satanistki”.
- Magister Antonina Niepolska. Będziemy teraz z nią mieć zajęcia – wyjaśnił cierpliwie Gil, gdyż zdał sobie sprawę, że jego kolega najwyraźniej znów zaliczył parę dni bez przerwy przed komputerem, zapewne grzebiąc w jakimś programie albo rżnąc w sieciową strzelankę.
Po sali niósł się głos mgr Niepolskiej:
- Czy mogę prosić o ci…?
Rozległo się pukanie i do sali wszedł jakiś facet. Studenci zmierzyli go ciekawym spojrzeniem. Niestety, facet okazał się kolejnym nudnym egzemplarzem – odziany był w przepisowy garnitur, ale bez krawata; a do tego jakiś taki mało urodziwy był.
Niepolska zbladła na jego widok. Gdzieś w ławce przed Karolem dziewczyny zaczęły spekulować, że to jej narzeczony, i rozchichotały się. Tymczasem nauczycielka z opuszczoną głową, jak skarcona uczennica, opuściła salę razem z facetem.
Dziewczyny zajęły się omawianiem wyglądu niespodziewanego przybysza, ktoś kontynuował grę w kropki, ktoś inny wygrał właśnie w kółko i krzyżyk, a wyjątkowo pilni studenci kończyli przepisywanie gęsto zadrukowanej folii wyświetlanej wciąż na ścianie nad tablicą.
*
- Czego pan jeszcze chce? Powiedziałam już wszystko… - jęknęła Antonina Niepolska, gdy już wyszła za komisarzem Narcyzem na korytarz.
- Może coś jeszcze pani sobie przypomniała? Mój kolega rozmawiał z panią, gdy była pani pod wpływem silnych emocji, więc może teraz…?
Gdzieś w kieszeni odezwał mu się dzwonek telefonu komórkowego – Marsz Turecki Mozarta.
- Przepraszam, muszę odebrać. Słucham?
Antonina była zbyt zgnębiona, by obserwować zmiany jego mimiki, ale gdyby to uczyniła, odkryłaby cały wachlarz uczuć, od zdziwienia, przez zaciekawienie, aż po złość i smutek. Zaklął cicho i powiedział:
- Zajmiesz się tym? Dobrze, przeczytam raport wieczorem, na razie niech każdy robi to, co do niego należy. Może Ela mogłaby… Już to zrobiła? Świetnie, to zuch dziewczyna! Aha, i jeśli jeszcze coś odkryjecie, dzwońcie od razu, a nie dopiero po dwóch godzinach! Cześć.
Narcyz spojrzał na Niepolską, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
- Ja tylko go znalazłam. Nie widziałam nikogo w okolicy – wydukała.
- Rozumiem. – Narcyz znalazł zgubiony tor myślowy. – A czy pan Mostowiecki miał jakichś wrogów? Długo go pani znała?
Antonina wzięła głęboki wdech.
- Studiowaliśmy razem. A teraz jesteśmy… byliśmy razem na studiach doktoranckich. Tylko ja jeszcze nie napisałam pracy, a on już ją obronił jakiś czas temu.
Ponieważ zanosiło się na dłuższą opowieść, Narcyz przerwał jej.
- Ale czy miał wrogów?
- Hektor? Nie, nie sądzę. Wszyscy go bardzo lubili, tylko studenci trochę narzekali, że dużo zadaje, ale to chyba nic nie znaczy…
- A czy pan Mostowiecki, gdy wychodził z pracy, miał przy sobie firletkę?
Antonina spojrzała na niego pytająco.
- Firletkę? A co to jest?
- Kwiat – odparł krótko.
- Nie, nie widziałam u niego żadnych kwiatów.
- Jest pani pewna?
- Tak, u nas w katedrze jest okropna klimatyzacja, a Hektor ma we wtorki zajęcia przez sześć godzin bez przerwy, więc musiałby zostawić tę firletkę u nas, a przy tej okropnej klimatyzacji nawet z dużą ilością wody, zwiędłaby po dwóch godzinach. – Antonina westchnęła. – Wie pan, tam cały czas leżą jego rzeczy. Razem z koleżankami położyłyśmy na jego biurku kwiaty… ale one zaraz zwiędły, więc teraz leżą takie… Pusto tak tam bez niego… Ja…
Narcyz znał ten ton. Dziewczyna teraz zacznie mu się zwierzać ze swoich mrocznych sekretów, do których się nikomu nie przyznała.
- Ja go kochałam, panie komisarzu. Proszę znaleźć człowieka, który go zabił. – To rzekłszy, odwróciła się szybko i weszła do klasy, gdzie gwar osiągnął maksymalne natężenie i po chwili zamarł.
Narcyz pomyślał, że ludzie zdecydowanie oglądają za dużo amerykańskich seriali policyjnych, po czym ruszył na spotkanie z szefem Katedry Nauk Społecznych.
*
Karol Michalski ze znudzeniem wyglądał przez okno. Było szaro i ponuro, a nauczycielka tylko pogłębiała tę atmosferę. Gil notował jak szalony – chyba interesowała go socjologia.
Gdzieś przed budynkiem ludzie przechodzili szybko, a czasem wręcz przebiegali, spiesząc się na autobus czy tramwaj. Gdzieś przy zejściu do metra ktoś rozdawał ulotki. Krótko mówiąc: nudy.
*
Narcyzowi nie udało się znaleźć szefa katedry – wyglądało na to, że sędziwy profesor nie ma akurat tego dnia zajęć, więc nie uznał za stosowne pojawić się w szkole. Komisarz postanowił więc odwiedzić wdowę po denacie, a następnie wpaść na obiad do domu.
- Dzień dobry! – rzucił do niego jakiś młodzian odziany w kurtkę z wielkim logo jakiejś firmy oferującej różne kursy językowe. Chłopak wymachiwał naręczem ulotek.
- Czy ja cię znam? – zdziwił się Narcyz.
- Adam Wiśniewski, proszę pana. W zeszłym roku był pan u nas w szkole na pogadance o narkotykach – wyjaśnił młody człowiek.
- Taką dobrą szkołę skończyłeś i teraz musisz rozdawać ulotki? – Narcyz od razu skojarzył szkołę, bo tylko raz zdarzyło mu się coś takiego. Zresztą zastępował wtedy Derenia, który doszedł do wniosku, że nie może wystąpić w szkole, gdzie uczy się jego siostra.
- To nie tak. – Chłopak roześmiał się. – Tak naprawdę to mam zadanie z jednego przedmiotu. Muszę napisać referat i postanowiłem sprawdzić, jak ludzie reagują na ulotki. Pracuję dopiero drugi dzień i to jest po prostu niesamowicie wręcz ciekawe! – W jego oczach błyszczał entuzjazm.
Wyglądało na to, że Adam to nieuleczalny przypadek człowieka, który jest zafascynowany swoim zawodem. Może wyrośnie z niego naprawdę dobry profesjonalista w dziedzinie, którą studiuje. Chociaż „wyrośnie” może nie było najlepszym słowem, bowiem postrzelony młodzieniec mierzył już chyba ze dwa metry. Do tego był niesamowicie wręcz chudy, co Narcyz zauważył nawet mimo grubego ubioru chłopaka.
- No to życzę powodzenia – rzucił komisarz i ruszył na poszukiwanie swojego samochodu, który zdążyły już zastawić z różnych stron inne pojazdy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mierzeja
Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 675
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Nie 21:41, 21 Paź 2007 Temat postu: |
|
|
Rodział czwarty
W którym nie dzieje się nic nadzwyczajnego
Protesty na niewiele się zdały – została odwieziona do szpitala, gdzie lekarz dyżurny, przebrzydły sadysta, dokładnie obejrzał sobie okazałego guza za prawym uchem i niewiele mniejszego na potylicy, poświecił latarką w oczy, jakby chciał zobaczyć w nich coś niezwykłego i zlecił rentgen czaszki.
Między pierwszym a trzecim piętrem szpitala na Szaserów była przemieszczana windą, a Dereń popychał wózek inwalidzki, na którym siedziała, z wyraźnym zadowoleniem. Jakby jeszcze było się z czego cieszyć...
- Masz zwolnienie lekarskie do końca tygodnia – powiedział tonem zarezerwowanym dla starszego brat. – Chcę cię widzieć w poniedziałek nie wcześniej niż o siódmej rano. – Oczywiście niezbędne papiery dostarczę ci najpóźniej w piątek i wówczas oświecisz mnie, do jakich to genialnych wniosków doszłaś podczas tych kilku dni spędzonych w łóżku.
Nie mogła się skupić na skonstruowaniu jakiejś wymówki, a dodatkowo sen zaczynał jej sklejać powieki.
*
Okazuje się, że wożenie w służbowym samochodzie wszystkiego co się tylko da, świadczy o dobrze rozwiniętym zmyśle przewidywania. Trampki w rozmiarze 44 z zielonymi sznurówkami nie były tak eleganckie jak buty Gino Rossi, które padły pośrednią ofiarą „Miśka”, ale przynajmniej dawały pouczycie komfortu.
Magdalena Niesielska doznała lekkiego wstrząśnienia mózgu podczas owej feralnej akcji i teraz nie powinna być na służbie, a we własnym łóżku. Zamierzał odwieźć ją do domu i nie przejmować się głupimi uwagami przełożonych. Dziewczyna była kompletnie zielona, ale najwyraźniej miał w sobie to „coś”, bo z rąk groźnego przestępcy udało się ją wyrwać minimalnym kosztem. Dereń był zdania, że to niemalże cud.
Uśmiechnął się skręcając w lewo na skrzyżowaniu Marsa-Płowiecka i przypominając sobie jak jego nowa koleżanka z pracy usiłowała przekonać lekarza, że nic jej nie jest i naprawdę nie lubi, gdy ktoś świeci jej latarką w oczy. Marszczyła się niemal jak jego starsza siostra tuż przed wizytą u dentysty.
Udało mu się namówić zaspaną pannę, by jednak wsiadła do samochodu. Do sukcesów należy również zaliczyć uzyskanie adresu zamieszkania, choć był on nieco nieprecyzyjny i opierał się głównie na stwierdzeniu: „taki żółto-szaro-niebieski blok na rogu naprzeciw ratusza”. Dla pewności zadzwonił jeszcze do Baśki z kadr i poprosił o nazwę ulicy.
Blok rzeczywiście był malowniczo ubarwiony i wyrastał idealnie naprzeciw ratusza dzielnicy Rembertów. Nosił wszelkie znamiona nowego budownictwa, więc Norbert przypuszczał, że mieszkanie numer 57 znajduje się gdzieś na trzecim piętrze i będzie zmuszony dotrzeć tam piechotą w obliczy oczywistego braku windy. Zaparkował przed blokiem i obudził Magdę. Spoglądał na niego minimum nieprzytomnie, ale wysiadła i dała się podprowadzić do domofonu. Popatrzyła na świecące na czerwono numerki z wyraźna niechęcią i wstukał kod.
Kilkusekundowy dźwięk brzęczyka oznajmił, ż furtka jest już otwarta. Popchnęła ją ramieniem weszła do środka.
- Poradzę sobie. – oznajmiła zaskakująco pewnie widząc, iż już włączył samochodowy alarm.
Nie zamierzał z nią dyskutować, szczególnie, że furtka zdążyła się już zatrzasnąć.
*
Wtorek zaczął się zarówno dla Derenia jak i Narcyza wyjątkowo nieciekawie. Obaj nie zdążyli jeszcze dojechać do pracy, a ich komórki już ożyły dźwiękami Etiudy Rewolucyjnej i Makareny Dzwoniło laboratorium i patolog, co nie było niczym nadspodziewanym. O wiele bardziej zaniepokoił obu telefon od oficera dyżurnego prewencji.
Pokonali drogę dzielącą ich od Mostu Świętokrzyskiego w rekordowym tempie.
Trup był świeży, najdalej wczorajszy. Ukryto go na łódce w chaszczach przy brzegu Wisły między Mostem Świętokrzyskim a Średnicowym. Znalazł go wędkarz, który zauważywszy łódkę postanowił skorzystać z niej podczas połowu. Ciało było przykryte brezentem, więc pozostało nie oszronione przez co istniała spora szansa na znalezienie jakichś pomocnych śladów.
- Znowu facet – westchnął Dereń – z tą przeklętą firletką.
- Podrzynanie gardeł to dość nieelegancki sposób na morderstwo. – Narcyz założył lateksowe rękawiczki, wyciągnął z kieszeni denata portfel i zaczął go przeglądać.
- Dostrzegasz jakiś schemat?
- Wszyscy nosili niegustowne krawaty i są martwi. – Norbert oderwał wzrok od kałuży zakrzepłej krwi na dnie łódki i przeniósł go na tłumek zbierający się w bezpiecznej odległości przy żółtej taśmie z napisem „Policja”. Zauważył wóz lokalnej stacji telewizyjnej parkujący na wypielęgnowanym za pieniądze podatników trawniku. – To ja udzielę wywiadu o naszym obecnym tu topielcu. Wiem, że to słabe kłamstwo, ale nie chcę wzbudzać paniki przed ósmą rano.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Andromeda Mirtle
Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 616
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Rembertowa
|
Wysłany: Śro 0:24, 24 Paź 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział 5
W którym pojawia się femme fatal w postaci teściowej
Patologowie uwijali się nad nowymi zwłokami; Dereń czytał raport z sekcji trupa numer dwa, który de facto był trupem numer jeden, ale nie czepiajmy się szczegółów; natomiast Narcyz otworzył raport z miejsca zbrodni nr 2, czyli śmierdzącego zaułka. Nie dane mu było jednak się w niego zagłębić, gdyż jego telefon zaczął nagle wygrywać jakąś dziwną melodię.
- Narcyz, słucham? Cześć, kochanie. Tak, wiem, że zapomniałem drugiego śniadania. Ale nie martw się, zjem coś na mieście…
Nawet Dereń usłyszał dobiegające ze słuchawki pretensje pani Narcyzowej.
- Tak, kochanie. Wiem, ale… Kochanie, proszę cię… Możemy o tym porozmawiać później? E… Naprawdę, przyrzekam ci, że po obiedzie już nie będę wychodził… Wiem, że wczoraj wróciłem późno, ale…
Z telefonu dobiegał już tylko denerwujący sygnał przerwanego połączenia. Narcyz zaklął i rzucił telefonem w widniejącą za otwartymi drzwiami ścianę korytarza, gdzie przechodziła akurat Elka Mikołajczyk, która wykazała się refleksem – podbiła komórkę segregatorem, który akurat niosła komendantowi, po czym złapała ją i odrzuciła zaskoczonemu Narcyzowi. On złapał swój telefon odruchowo, a tymczasem Elka uśmiechnęła się z pobłażaniem i ruszyła dalej korytarzem.
Rozbawiony absurdalnością sytuacji Dereń zabrał raport, który miał przeczytać, i wyszedł na korytarz, by jak najszybciej zejść z oczu wściekłego Narcyza. Pogapił się chwilę na znikającą w drzwiach gabinetu komendanta zgrabną postać Elki i ponownie otworzył plik dokumentów.
*
Wtorek mijał powoli. Antonina Niepolska znów miała zajęcia od rana do wieczora, a do tego jeszcze te nieszczęsne nocne konsultacje. I pomyśleć, że jeszcze tydzień wcześniej rozmawiała z Hektorem… Jak to możliwe, że po tym, co przeżyła, tak po prostu wróciła do pracy? Przecież powinna rozpaczać, rwać włosy z głowy, drzeć na sobie odzienie… Dlaczego nic, absolutnie nic, nie czuje?
Znała ten mechanizm, na studiach przecież liznęła trochę psychologii. Specjaliści mówią: boli tak bardzo, że już tego nie czujesz. Uczucia się wyłączają, żebyś mogła przetrwać. Ale czy to znaczy, że kiedyś zacznie ją boleć? A może już do końca życia zostanie taka zawieszona, „wyłączona”?
Spojrzała na wykonującą jakieś ćwiczenie grupę, zerknęła na plik referatów, które jeszcze miała sprawdzić i ogarnęła ją chęć wybuchnięcia płaczem. Ale nie mogła się do tego zmusić. Zresztą to byłoby bez sensu. Ale czym jest sens?
Lepszym argumentem byłoby, że to łamałoby pewne społecznie przyjęte normy, niszczyło autorytet wykładowcy. Antonina czasem nienawidziła swojego zdrowego rozsądku.
*
Na szczęście znaleziony w łódce denat miał przy sobie dokumenty, więc ustalenie tożsamości było o wiele łatwiejsze, niż w przypadku zwłok znalezionych w zaułku. Mężczyzna był w średnim wieku, który można by tak naprawdę określić jako przedemerytalny. Teraz tylko musiała go zidentyfikować żona.
Pani Hermenegilda Michalska okazała się kobietą po czterdziestce, elegancką, a na dodatek przekonaną o swojej wyższości. Dereń profilaktycznie usunął jej się z drogi, gdy kroczyła zdecydowanie w stronę prosektorium na nieprawdopodobnie wysokich obcasach. Stukot szpilek niósł się echem po całym korytarzu.
- Tak, to mój mąż – powiedziała bez emocji, gdy pokazano jej martwe oblicze małżonka.
- Jest pani pewna? – zapytał właściwie pro forma Dereń.
Twarz pani Michalskiej wykrzywiła się w grymasie sugerującym głuchotę lub głupotę, a już na pewno niekompetencję kogoś, kto zadaje podobne pytania.
- Oczywiście – rzekła w końcu. – Kiedy będę mogła odebrać ciało?
Zimna obojętność tej wdowy przyprawiła Derenia o ciarki, choć nie należał do osób, które łatwo przerazić.
*
Narcyz stał w zaułku, gdzie znaleziono rozkładającego się denata. Dereń był tu już z Niesielską, ale zawsze warto sprawdzić jeszcze raz. Zwłaszcza kiedy pół komendy usłyszało już, że pokłócił się z żoną o drugie śniadanie. Już słyszał te szepty, że nie trzeba było brać sobie kury domowej, tylko kobietę, która pracuje tyle, co on, więc nie narzekałaby na jego nieobecność. No i nie mieliby dzieci, którymi też trzeba się zajmować.
Narcyz nie zamierzał sobie tym zaprzątać głowy, zwłaszcza że rozmyślanie o tym tylko go rozsierdziło. I to na tyle, że mało brakowało, a przy parkowaniu uderzyłby w stojące obok auto, byle tylko się na czymś wyładować.
Teraz stał, wdychał smród i nucił Marsz Pogrzebowy Chopina, który wydał mu się jednak zbyt wesoły, więc przerwał. I wtedy zobaczył to. Ze zdziwienia zapomniał nawet o całym swoim rozdrażnieniu.
Wybrał numer Derenia.
- Norbert, słuchaj…
- Zidentyfikowaliśmy denata. To Konstanty Michalski, profesor z UW. Wdowa powiedziała, że wybrał się na ryby w sobotę. Nie zgłosiła zaginięcia, bo miał wrócić dopiero wczoraj wieczorem albo dziś rano. Zresztą ja mu się nie dziwię, że wyjechał. Ta Michalska to okropna kobieta – poinformował Narcyza Dereń.
- Dlaczego?
- Kojarzysz Cruellę de Mon?
Narcyz zmarszczył brwi. Skojarzenie pojawiło się nagle i niespodziewanie.
- Michalska? Matka Kingi Mostowieckiej? – spytał.
- Kogo? – zdziwił się Dereń. – Czekaj, Mostowieckiej? Żony Hektora, którego znaleźliśmy w parku z poderżniętym gardłem?
- Tak, z firletką. I tego profesora z UW również z firletką. A wiesz, co ja właśnie znalazłem w miejscu, gdzie znaleziono naszego NN? Piękny, świeży bukiet firletek!
Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza.
- Ale ich tam nie było wczoraj! – wykrztusił wreszcie Dereń.
- Ale dziś są – odparł ponuro. – A wiesz, co to oznacza?
- Że ktoś się najwyraźniej z nami bawi… - odrzekł równie grobowym tonem Dereń.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mierzeja
Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 675
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Pią 7:12, 26 Paź 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział szósty
W którym prasa wykazuje się dużą wyobraźnią, a morderca w dalszym ciągu pozostaje nieznany
Dereń obgryzał końcówkę długopisu robiąc sobie tabelkę porównawczą w Wordzie.
Środa mijała spokojnie nie licząc wrzasków komendanta, które uznać należało za raczej tradycyjne. Norbert nie wydawał się poruszony przemową na odprawie mającej miejsce o siódmej rano, a wyraźnie skierowaną do niego i Narcyza. Przecież pracował i naprawdę się przykładał. Nie sądził, by „więcej zaangażowania” było w stanie zrównoważyć kompletne niewyspanie. Wątpił też, by kolejne morderstwa zostały popełnione tylko dlatego, że podobno „obijali się we trójkę”. Przemilczał fakt, że co najwyżej mogli obijać się we dwóch, bo Niesielska grzecznie leżała w swoim łóżeczku, o czym zameldował usłużnie jej chłopak, gdy Dereń zadzwonił, by sprawdzić, czy jego koleżanka z pracy stasuje się do zaleceń lekarza.
Narcyz podczas przemowy nie patrzył na komendanta, a jedynie na tabliczkę ze stopniem, imieniem i nazwiskiem pyszniącą się na wypolerowanym blacie biurka. Zapewne, gdyby posiadał jakieś nadprzyrodzone moce, to Władysław Socha byłby trupem już po wypowiedzeniu frazy „nikłe efekty waszych poczynań, chłopcy”, a dębowy blat stanąłby w płomieniach żeby zapewnić dobre tło. O ósmej trzydzieści wyraźnie niezadowolony Wawrzyniec opuścił biuro oświadczając, że znajdzie tego świra od firletek i mu nakopie, co było jednym z dobitniejszych sformułowań jakie padły tego dnia z jego ust
Dereń wklepał ostatnie dane do tabelki i przyjrzał się jej krytycznie. Po chwili na zielono zaznaczył elementy powtarzające się i gwizdnął.
*
Narcyz tymczasem rozsiadł się na parterze, na krześle drugiego oficera dyżurnego; zażądał telefonu i otworzył swojego laptopa. Połączył się z Internetem za pomocą radiowego modemu i zaczął robić notatki w swoim osławionym już na Komedzie notesie. Notes był dwustukartkowym zeszytem A5 w kratkę w twardej zielonożółtej oprawie. Można było w nim znaleźć nie tylko wnioski dotyczące śledztwa ale i notatki wszelkiego możliwego typu. Jeśli ktoś chciał czegoś od tego oficera policji powinien wpisać się do owego zeszytu, bo liściki pozostawione na biurku były ignorowane lub gubione. Podobno żona Narcyza, gdy się z nim pokłóciła niejednokrotnie wpisywała do notesu instrukcje dotyczące wytycznych żywieniowych i podlewania roślin, a potem jechała na tydzień do swojej matki.
- Potrzebuję na gwałt podejrzanego. – mruknął pod nosem przeglądając w sieci galerie kwiaciarni internetowych w poszukiwaniu firletek.
- Na gwałt czy podejrzanego? – usłyszał znajomy głos i podniósł głowę, bo zobaczyć rozbawioną Elę opierającą się o kontuar po stronie właściwej dla interesantów. – Obawiam się, że procedury zabraniają...
- Tak. Wiem. – westchnął.
- Przyniosłam ci kawę – na kontuarze postawiła plastykowy kubek. – i raport pewnego patrolu prewencji z wczoraj. Powinien cię zainteresować.
Wręczyła mu dokumenty i spokojnie ruszył ku swoim sprawom.
*
Magda wyłączyła komputer i położyła się na kanapie. Mail, którego otrzymała od Derenia, można było uznać za niepokojący. Nie zawierał wprawdzie żadnych informacji z akt, a jedynie linki do artykułów w „Wyborczej” i „Dzienniku”, ale i tak świadczył o tym, że policja nie trafiła jeszcze na żaden trop i w dalszym ciągu nie ma pomysłu na ewentualne rozwiązanie.
Artykułu były trzy i Niesielska przeczytała je mimo wyraźnego zakazu Jarka. Czasami miała dość nadopiekuńczości swojego chłopaka. Wróć. W tej chwili miała serdecznie dość nadopiekuńczości swojego chłopaka, który najchętniej przywiązałby ją do łóżka i poił ciepłym rosołkiem.
Nie znosiła rosołu i nienawidziła bezczynności, dlatego postanowiła trochę popracować. Zaczęła od poczty elektronicznej.
Wiadomość od Derenia odesłała ją do artykułów opublikowanych w ciągu poprzedniego tygodnia w lokalnych dodatkach do gazet. Wszystkie dotyczył owych tajemniczych morderstw ale w żadnym nie wspomniano nawet o firletkach znalezionych na miejscy zbrodni. Najciekawszy był jednak dzisiejszy artykuł, gdyż głosił wytłuszczonym nagłówkiem na czwartej stronie: „Studenci podejrzani o morderstwo”. Dziennikarz podpisujący się niezrozumiałym ciągiem literowym insynuował, że Hektora Mostowieckiego pozbawili życia jego studenci, bo był nazbyt wymagający.
Magda sama znała kilka osób, które skończyły SGH. Owszem, Można było uznać je za nieco nienormalne ale tylko jeśli brało się pod uwagę łączny czas który poświęcały
na uczenie się zarówno w szkole jak i w domu. Nie przejawiali skłonności do zachowań agresywny. Można powiedzieć, że byli to spokojni studenci. Jeśli chcieli rozładować stres to szli do pubu, albo na siłownię. Oczywiście nie musiało być to regułą, choć jakoś nie mogła sobie wyobrazić nie tylko grupy ale nawet jednego studenta ścigającego z nożem swojego nauczyciela akademickiego po Polu Mokotowskim. Obrazek, który zarysował się po przeczytaniu tekstu był tak kuriozalny, że postanowiła się położyć.
Jarek wychylił się z kuchni odziany w swoją nieśmiertelną koszulkę z czerwonym napisem „Oddaj krew”, jeansy i żółte, gumowe rękawice. Pokiwał tylko głową dochodząc najwyraźniej do wniosku, że jego dziewczyna zmądrzała i wrócił do zmywania
Magda postanowiła jednak rozważyć sugestię dziennikarzyny. Może miał rację zwracając uwagę na studentów? Przecież ten profesor UW nie utopił się. Świadczył o tym chociażby dopisek do linku („przyczyna zgonu to kompletna bzdura”) uczyniony przez Derenia.
Szczerze mówiąc chciałaby już wrócić do pracy i ścigać tego niezaprzeczalnego psychopatę ale cały czas nie czuła się najlepiej. Dodatkowo Jarek reagował niemal histerycznie gdy wstawała chociażby do toalety. Troska okazywana w nadmiarze irytował ją bardziej niż ból głowy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Andromeda Mirtle
Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 616
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Rembertowa
|
Wysłany: Sob 0:25, 27 Paź 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział 7
w którym poznajemy rodzinę komisarza Derenia, a śledztwo posuwa się w tempie kulawego ślimaka
Irena Dereń była śliczną i nieco blondyniastą uczennicą klasy maturalnej. Chciała koniecznie zdawać rozszerzoną maturę z historii, więc matka – jako wytrawna ekonomistka – przygotowała analizę szarej strefy rynku pracy i wynalazła córce korepetytora. Wiązała ze swą kochaną Ircią ogromne nadzieje, jako że Irena była jedynym dzieckiem, które jeszcze nie wyfrunęło z gniazda. Jej starsze rodzeństwo (sztuk 2) sprawiło matce więcej zawodu niż przysporzyło powodów do dumy… - najstarsza córka rzuciła studia na SGH, by uciec z jakimś postrzelonym muzykiem do Wielkiej Brytanii. Od tej pory przysyłała rodzicom tylko kartki na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Średnie dziecko – syn – niby zrobił licencjat z marketingu, ale… spójrzmy prawdzie w oczy: został policjantem! Co to za zawód dla człowieka z ambicjami? Pani Dereń uważała, że żaden, więc przy każdej nadarzającej się okazji usiłowała namówić Norberta na przejście do zaprzyjaźnionej agencji PR, w której na pewno zrobiłby oszałamiającą karierę, a do tego zarabiałby co najmniej kilkakrotnie więcej niż obecnie.
Tak więc pani Gabriela Dereń inwestowała wiele w Ircię, mając nadzieję, że chociaż ta latorośl jej nie zawiedzie. Dlatego zatrudniła tego miłego, młodego człowieka, który niestety posiadał okropne, pospolite nazwisko… Wiśniewski bodajże. Młodzieniec wykazywał się entuzjazmem i nie zraziła go nawet chroniczna odporność na wiedzę, którą okazywała Irusia.
Mąż pani Dereń i ojciec rodziny nie interesował się zbytnio potomstwem – praktycznie cały czas wolny poświęcał swojemu hobby – podróżom. Podobno w młodości wynalazł jakiś super patent, który przynosił tak wysokie dochody, że pan Dereń nie musiał pracować do końca życia. Na dobrą sprawę pani Dereń również nie musiałaby pracować, ale jako feministka nie chciała pozostawać na utrzymaniu męża.
W takiej to wielce interesującej rodzinie dorastała Irena Dereń.
- No to w którym roku zaczął się potop szwedzki? – spytał cierpliwie Adam Wiśniewski.
- Tysiąc… pięćset? Nie, sześćset? Dobrze? Tysiąc sześćset… sześćdziesiątym? – zgadywała Irka.
Adam westchnął ciężko.
- Ty zgadujesz czy wiesz?
- Wiem… to znaczy mniej więcej, przecież Mickiewicz o tym pisał, on tam musiał być, ta scena, w której ten… no, Wokulski wysadza ten zamek… - Urwała, widząc minę Adama.
- Rany, kobieto, czy ty w ogóle te książki czytałaś? – jęknął.
- E… które? – zdziwiło się dziewczątko.
- „Potop” Sienkiewicza i „Lalkę” Prusa. A Mickiewicz napisał „Pana Tadeusza”.
Irusia zrobiła wielkie oczy, popatrzyła chwilę na swego korepetytora i wybuchnęła płaczem. Adam zgłupiał zupełnie, zastanawiając się, co teraz powinien zrobić.
- Chcesz mi udowodnić, że jestem idiotką, tak? Że do niczego się nie nadaję?
Rozważył przez chwilę odpowiedź i zdecydował się na lekką złośliwość.
- Wcale nie muszę tego udowadniać.
- Jesteś okropny! – Irka kryła twarz w dłoniach.
Adam przewrócił oczami i postanowił zmienić temat.
- Dobrze, to może zróbmy przerwę i pogadajmy o czymś innym. Wiesz, że mój profesor z uniwersytetu nie żyje? Pisali o tym nawet w gazetach.
Irunia z zaciekawieniem podniosła głowę. Jak to jest, że ludzie najbardziej interesują się cudzymi nieszczęściami? Adam stwierdził, że musi zapamiętać to spostrzeżenie.
- Ktoś go zabił? – spytała.
- Oficjalna wersja jest taka, że utonął – odparł korepetytor, coraz bardziej zdumiony ożywieniem dziewczyny.
- A gdzie znaleziono ciało?
- Nie wiem.
- A kto się zajmuje tą sprawą? – Irka otarła łzy z oczu. Najwyraźniej zupełnie zapomniała o przykrości, która ją przed chwilą spotkała.
- Skąd mam wiedzieć? Chociaż czekaj… Chyba komisarz Narcyz. Zdaje mi się, że dziennikarz go cytował w artykule.
Irka rozpromieniła się.
- Czyli wydział zabójstw.
Adam Wiśniewski oniemiał zupełnie. Wyglądało na to, że najmłodsze dziecko również sprawi pani Dereń zawód.
*
Komisarz Norbert Dereń, zupełnie nieświadom odkryć swojej siostry, uzupełniał swoją tabelkę nowymi danymi. Wciąż nie ustalono tożsamości najstarszego trupa.
Naukowcy określili wprawdzie, że mężczyzna miał około 40 lat, 175-180 cm wzrostu, a do tego prowadził raczej siedzący tryb życia, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Co ciekawe, w organizmie denata znaleziono ślady dziwnej substancji, którą spożył przed śmiercią. Geniusze z laboratorium wysunęli przypuszczenie, że przedawkował alkohol zrobiony z jakiejś byliny, być może firletki. A, jak wiadomo, wywary ziołowe działają pozytywnie tylko w ściśle określonych dawkach. Nadmierne spożycie może spowodować zatrucie i w rezultacie śmierć.
Dereń, wciąż nie mogąc uwierzyć, że po tylu dniach udało się znaleźć tę substancję, wpisał tę informację do komputera. Ciekawe, czy u innych „firletkowych” denatów też stwierdzi się obecność tej substancji?
Na szczęście nie wydano jeszcze ciała profesora Michalskiego, więc łatwo będzie sprawdzić. Jeśli wynik badania okaże się pozytywny, trzeba będzie ekshumować Mostowieckiego… Na pewno jego teściowa nie będzie zadowolona.
*
Narcyz przeglądała po raz setny swój dyżurny zeszyt w poszukiwaniu notatki, którą całkiem niedawno sporządził. Na razie znalazł tylko spis zakupów, które powinien był zrobić jakiś tydzień temu; niedokończone sudoku przerysowane z jakiejś gazety; śliczne, zielone słoneczko narysowane przez jego czteroletnią córkę; notatkę Niesielskiej „nóż kuchenny + wełna = baranina” oraz bilety do kina, których jakieś dwa tygodnie temu szukał Dereń, gdy chciał pójść z narzeczoną do kina. Zeszyt najwyraźniej dość miał tego tarmoszenia i wypluł spomiędzy kartek niewielką, zasuszoną firletkę.
Firletka. W takim miejscu. Przecież rano jeszcze jej tu nie było. Co jest grane?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Leonette
Dołączył: 30 Lis 2007
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z dalekiego świata
|
Wysłany: Pią 22:25, 30 Lis 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział 8
W którym na scenę wkracza morderca, Danuta "Klebsiella" Dyziak szuka swego sąsiada, zaś w śledztwie pojawia się element fantastyczny
Danuta Dyziak, znana na całej uczelni jako docent Klebsiella, była święcie przekonana, że mikrobiologia to najlepsze co mogło przytrafić się ludzkości. Nie pojmowała więc, czemu reszta świata nie podziela jej zdania.
Reszta świata składała się w obecnej chwili z dziesiątki markotnych studentów trzeciego roku medycyny, ubranych w przepisowe białe kitle i zasadzonych wokół okrągłego stołu. Podawali sobie z rąk do rąk szalki Petriego zasiedlone przez pięknie wyrośnięte, żółto-zielone kolonie bakterii, które świeżutko tego popołudnia wyjęła z inkubatora. Czynili to podejrzanie szybko i niestarannie.
- Przyjrzyjcie się im! - Danuta po raz kolejny próbowała wykrzesać z młodych lekarzy choć odrobinę zapału. - Zwróćcie uwagę na intensywność koloru, na kształt kolonii! Otwórzcie pokrywkę i powąchajcie, czy wiecie że Clostridium perfringens posiada bardzo charakterystyczny zapach? Czy ktoś może mi powiedzieć co to za zapach?
Studenci spojrzeli po sobie, próbując wzrokiem i dyskretnymi gestami nakłonić kogoś by się poświęcił. Potem zaczęli się nawzajem poszturchiwać. Wreszcie jeden z nich, wysoki blondyn (nigdy nie mogła zapamiętać ich nazwisk, wszyscy wyglądali niemal identycznie w tych białych kitlach) bardzo powoli i bardzo ostrożnie odchylił wieczko i zbadał nosem zawartość.
Na chwilę zrobił się równie zielony jak okaz wyrosły na agarowej pożywce. Na jego czoło wystąpiły kropelki potu.
- Końskie odchody? - spytał słabo, gdy już odzyskał dech.
- Tak! Czyż to nie fascynujące?
Danuta poczuła przypływ tak szampańskiego humoru, że postanowiła zdradzić swym studentom jedno z pytań egzaminacyjnych. Rzecz jasna, nie zamierzała im powiedzieć, że to pytanie egzaminacyjne - całą rzecz ujęła w formie ciekawostki.
- Czy wiecie, że obecnie do hodowli beztlenowców stosuje się specjalne, gotowe zestawy? Rozróżniamy kilka ich rodzajów: pierwszy z nich, Generbag anaer, składa się z koperty z przezroczystego plastiku i generatora zawierającego mieszaninę sproszkowanego żelaza, kwasu cytrynowego i dwuwęglanu sodu...
Niereformowalni studenci, pomyślała z niechęcią. Oczywiście, zamiast podążać za jej tokiem myślenia, zawiesili się już po pierwszym zdaniu i przybrali uprzejmie ogłupiały wyraz twarzy symbolizujący odwieczne pytanie studentów: "A na co nam to?".
Tylko jedna osoba, nadzieja mikrobiologii polskiej i balsam na zbolałą duszę docent Klebsielli, notowała jak szalona. Ewa Wiśniewska zdawała się spijać każde słowo z ust Danuty. Czasami wręcz zostawała po zajęciach i zadawała dodatkowe pytania. Ten entuzjazm podobno nie ograniczał się jedynie do mikrobiologii - Ewa według niektórych nauczycieli była najlepszą studentką na roku, według innych najlepszą w tym półwieczu. Skarb a nie student, powiadali.
Będę mówić tylko dla niej, pomyślała Danuta. Jest tego warta. Inni mogą iść utopić się w agarze.
*
O wiele później, po skończeniu dziesiątków fascynujących analiz i przygotowaniu szczepów na zajęcia z kolejnymi grupami, Danuta Dyziak jeszcze raz zaciągnęła się rozkosznym zapachem pożywek wypełniającym każdy kącik katedry mikrobiologii i wspiąwszy się po schodach znalazła się na poziomie parteru. Korytarze były puste. Danuta pomyślała że musi być jedną z ostatnich osób opuszczających budynek Akademii Medycznej przy Oczki 1, ale wcale jej to nie zaniepokoiło. Mikrobiologia była zbyt piękna by ją zostawiać dla mieszkania, w którym jedynymi czekającymi na nią istotami były szczepy wyrosłe na pozostawionej nieopatrznie na blacie kuchennym przedwczorajszej kartoflance.
*
Dokładnie o 21.17, tak samo jak każdego dnia, woźny Arkadiusz Filc poczuł zapach lekko sfermentowanego rosołu wołowego z kostki.
- Do widzenia, docent Dyziak - wymamrotał, nie podnosząc głowy znad dzisiejszego wydania Wyborczej.
- Do widzenia, panie Filc.
Trzasnęły drzwi. Woźny westchnął z ulgą. To oznaczało, że musiał poczekać jeszcze tylko aż pan Czarek z prosektorium skończy odkładać na miejsce trupy i mógł iść do domu na kolację.
*
Danuta po wspięciu się na trzecie piętro kamiennicy przy ulicy Mandalińskiego (nigdy nie używała wind odkąd jej dziadek utkwił w jednej z nich pomiędzy czwartym a piątym piętrem starego budownictwa przy Emilii Plater i zanim ktoś zdążył go stamtąd wyciągnąć dostał zawału serca) zauważyła, że drzwi sąsiada są lekko uchylone. Zaciekawiło ją to, gdyż pan Zdzisław był człowiekiem bardzo uporządkowanym - codziennie sprawdzał pocztę i zawsze uczęszczał na zebrania Wspólnoty Mieszkaniowej. Rzadko kiedy go widywała poza tymi zebraniami - pan Zdzisław całe dnie spędzał poza domem, zaś do mieszkania wracał jeszcze później niż ona. Wiedziała że był wdowcem, miał córkę w Gdańsku i był zatrudniony na UW, ale w jakim charakterze, tego dokładnie przypomnieć sobie nie mogła. Pan Zdzisław nie lubił mówić o swojej pracy. Gdy ktoś pytał go wprost, natychmiast zmieniał temat, tak jakby była ona czymś wstydliwym.
Poczucie sąsiedzkiej solidarności skłoniło ją do bliższego przyjrzenia się niepokojąco uchylonym drzwiom. Zadzwoniła, lecz nikt nie odpowiedział na trel słowika który dobył się z głębi mieszkania. Wobec tego, docent Klebsiella podjęła mężną decyzję i przekroczyła próg.
Mieszkanie było urządzone w stylu minimalistycznie-kawalerskim. W pracowni pana Zdzisława która była zrazem jego sypialnią i salonem, można było znaleźć kredens, łóżko, biurko, ławę i jeden fotel z którego już zaczynały wyłazić sprężyny, wszystko utrzymane w kolorach czarnym i ciemnoszarym. Na łóżku leżała byle jak rzucona skórzana kurtka, w kredensie stały dwa zestawy kieliszków, na kredensie stał wazon a w nim świeży bukiet firletek. Na ścianie wisiał jeden jedyny obrazek przedstawiający sztukę współczesną. Na biurku Danuta zlokalizowała laptop, popielniczkę z niedopałkiem papierosa w środku oraz otwarty terminarz. Z ciekawości zajrzała do niego. Przy dacie dwa tygodnie wcześniejszej widniał zapisek:
"- Pomocy! Pomocy!
Jego okrutne kocie oczy przeszywają mnie spojrzeniem. Już wiem że ten elf jest szalony. Moje serce podskakuje w gardle. Wymierzył już we mnie swój laserołuk i wiem że nie przeżyję. Błagam tylko w myślach, by ktoś znalazł tę notkę. Znalazł i ocalił ludzkość..."
Boże, pomyślała przerażona Danuta. To trzeba zgłosić na policję.
*
Zaraz po tym jak pani Danuta wyszła pospiesznie, by znaleźć w swym egzemplarzu Panoramy Firm adres najbliższego komisariatu, ktoś wynurzył się z wielkiej szafy stojącej w przedpokoju. Ten ktoś zmienił wodę w wazonie i wyszedł, zamykając za sobą starannie drzwi. Na klucz.
*
- Przepraszam ale nie rozumiem. Chciała pani zgłosić...
- Zaginięcie. Albo porwanie. Możliwe, że zabójstwo. Skąd mam wiedzieć, czy ten zboczeniec w końcu go dopadł?
Zdaniem Danuty młody człowiek który miał tego wieczora dyżur w komisariacie wykazywał karygodnie mało entuzjazmu. Chwycił koniec ołówka między zęby i spędził bardzo długą chwilę na kontemplacji oblicza docent Dyziak, tak jakby była jakimś wyjątkowo rzadkim gatunkiem Proteusa. Gdy już uznał, że wyssał wystarczająco grafitu, rzekł wreszcie:
- To jak się nazywa zaginiony-przez-porwany-przez-denat i kiedy nastąpił akt przestępstwa?
- Zdzisław Kałuża, zamieszkały przy Mandalińskiego 32a, mieszkanie 18. Podejrzewam że dwa tygodnie temu.
- Podejrzewa pani?
- Z tego dnia pochodzi jego ostatnia, rozpaczliwa prośba o pomoc...
- I twierdzi pani, że zidentyfikował on przestępcę?
- Tak.
- Czy może pani opisać mi jego wygląd?
- Około metr czterdzieści wzrostu, długie blond włosy, pociągła twarz, spiczaste uszy, kocie oczy. Był ubrany w kamizelkę z plecionego srebra i uzbrojony w laserołuk...
- Mhm.
Przez długą chwilę w komisariacie panowała absolutna cisza przerywana jedynie skrobaniem długopisu po popierze. Wreszcie policjant z miną nie wyrażającą absolutnie niczego prócz perfekcyjnej uprzejmości podsunął Danucie papier.
- Proszę tu podpisać.
- To wszystko? - oburzyła się docent Klebsiella.
- Niedługo wyślemy kogoś na wizję lokalną. A na razie - do widzenia i życzę dobrej nocy.
- A ten zbój...
- Niech się pani nie martwi. Już my się wszystkim zajmiemy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Andromeda Mirtle
Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 616
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Rembertowa
|
Wysłany: Wto 21:47, 04 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział 9
W którym jest dużo krwi, a komputer zawiesza się w kluczowym momencie
Po przeprowadzeniu dogłębnego śledztwa w sprawie znalezionej w swym notatniku firletki komisarz Wawrzyniec Narcyz ustalił, że jest to zaginiony element zielnika młodszej siostry Derenia. Jak znalazł się w tym miejscu, nie wiedział jednak nikt.
Na domiar złego w ciele profesora Michalskiego znaleziono podobną substancję co u NN. Ale jaki to miało sens? Przecież obydwaj zginęli na skutek urazów mechanicznych tudzież wykrwawienia, a nie z powodu trucizny… O co w tym wszystkim chodzi?
*
Dereń nacisnął guzik dzwonka do drzwi ozdobionych metalową plakietką „H. i K. Mostowieccy”. Za drzwiami rozdzierająco zamiauczał kot. Oprócz tego nie stało się nic. Komisarz poczekał chwilę i już zamierzał odejść, ale coś go tknęło. Ostrożnie nacisnął klamkę – jeśli nikogo nie ma, będzie przecież zamknięte.
Drzwi ustąpiły. Obok nóg Derenia przemknął rudy kot, który zaraz zniknął na schodach w dół. Komisarz namacał przyczepioną do paska broń i ostrożnie wszedł do mieszkania. Na pierwszy rzut oka było puste.
Rozejrzał się. Lokal składał się z pięciu pomieszczeń, a przynajmniej tyle drzwi znajdowało się w korytarzu. W pierwszym Dereń odkrył dość przytulną sypialnię małżeńską, w drugim – zawalony papierami gabinet z komputerem i zastawiającymi całe ściany regałami pełnymi książek, trzeci był bardzo ładną kuchnią z unoszącymi się wszędzie apetycznymi zapachami (w piekarniku piekło się jakieś ciasto); czwarte drzwi prowadziły do przestrzennego salonu z ogromnym telewizorem; piąte zaś…
Łazienka pogrążona była w mroku. Dereń nacisnął przycisk włączający światło, ale nic się nie stało. Już miał się wycofać, gdy usłyszał jakiś szelest. Gdy wytężył wzrok, zauważył, że coś jest w wannie. Postąpił krok w tym kierunku.
Oczy szybko przystosowały się do mroku i wtedy zobaczył ją wyraźnie. Była blada jak śmierć, ale oddychała. Nieprzytomna siedziała w pełnej wody wannie, głowę miała odchyloną do tyłu, a z jej mokrych włosów woda kapała na podłogę. To ten dźwięk zwrócił jego uwagę.
Cokolwiek jej było, wymagała szybkiej pomocy lekarskiej. Wyciągnął z kieszeni komórkę, by zadzwonić po pogotowie. Wyświetlacz świecił na tyle jasno, by Dereń mógł zobaczyć, że woda w wannie jest intensywnie zabarwiona krwią. Zaklął szpetnie, wybrał numer alarmowy i udzielił telefonistce niezbędnych informacji.
Ostrożnie zanurzył ręce w wannie i wyjął kobietę z zimnej wody. (Zimnej? Dlaczego zimnej? Przecież wiadomo, że samobójstwo należy popełniać w gorącej, a przynajmniej ciepłej… - myślał). Krew i woda sączyły się na jasny dywan, gdy przenosił ją na kremową sofę w salonie. Kobieta miała głębokie rany cięte na wewnętrznych stronach przedramion. Poza tym chyba żadnych więcej obrażeń. Jej ubranie namokło i teraz powodowało ogromną plamę na eleganckim meblu. Zdjął z jej włosów ociekającą wodą wstążkę i zacisnął na prawym przedramieniu poniżej łokcia, bo rany wydawały się tu głębsze.
Sprawdził puls. Żyła.
Bandaże. Apteczka. Gdzie tu jest apteczka? Starając się nie spuszczać oczu z nieprzytomnej kobiety, rozejrzał się po mieszkaniu. W kuchni zapikał piekarnik, domagając się wyłączenia. Dereń zajrzał tam i od razu zauważył białą skrzyneczkę z czerwonym krzyżykiem.
Do przybycia pogotowia zdążył ciasno owinąć jej przedramiona bandażem. Potem zajęli się nią ratownicy.
Komisarz usiadł ciężko na sofie, tuż obok wielkiej mokrej plamy, gdy kobietę transportowano na noszach. Nawet nie zwrócił uwagi, że jest cały mokry, a na okryciu wierzchnim ma krwawe smugi.
To nie miało sensu. Właściwie Kinga Mostowiecka miała powody, by popełnić samobójstwo. Ale nikt przecież nie wstawia ciasta do piekarnika tuż przed podcięciem sobie żył!
*
Komisarz Narcyz sprawdził swoją pocztę elektroniczną. W sumie nic ciekawego, chociaż… Jego wzrok przyciągnął tytuł jednego z listów: „Bukiet firletek”. Kliknął na niego, ale nic się nie stało. Spróbował jeszcze parę razy, aż wreszcie komputer nie wytrzymał psychicznie i się zawiesił.
Narcyz obrzucił go eleganckim zestawem epitetów i wyciągnął wtyczkę z gniazdka. Następnie umieścił ją tam ponownie, ale komputer już nie chciał współpracować. W ogóle. Padł zupełnie.
Komisarz spojrzał na maszynę morderczym wzrokiem, ale PC milczał wymownie. Na szczęście Narcyz zdążył zapamiętać, od kogo dostał tego maila. Jako nadawca widniał tam adres w domenie SGH. Był skomponowany z liter imienia i nazwiska, więc do odgadnięcia danych osobowych wystarczył spis pracowników SGH (wątpił bowiem, by i studenci dostawali swoje adresy w domenie szkoły).
Wyszedł z biura, informując Elkę, że ktoś powinien coś zrobić z jego komputerem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mierzeja
Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 675
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Śro 22:53, 12 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział 10
W którym faks odgrywa kluczową rolę
Narcyz szalał.
Było to już nieco męczące, bo szalał od drugiej po południu dnia poprzedniego, zadawał ludziom dziwne pytania i prześladował przy pomocy zasuszonego egzemplarza Lychnis flos-cuculi. Jak dotąd jego działania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Funkcjonariusze schodzili mu z drogi w obawie, że wykuje im łodygą przynajmniej jedno oko.
Dereń westchnął. Nagłe pojawienie się firletki w notesie kolegi mogło być zarówno żartem podkomendnych jak i działalnością mordercy. W tę drugą możliwość raczej wątpił, gdyż albo mieliby wówczas do czynienia z inteligentnym psychopatą, albo kompletnym szajbusem szukającym adrenaliny. Niemniej jednak ten ktoś, kogo Dereń nazywał już w myślach „Kwiaciarzem”, wiedział kto prowadzi śledztwo i gdzie jest notes Narcyza. Oczywiście cała komenda o nieszczęsnym zaszycie wiedziała, ale nie sadził, by postronne osoby były go w stanie zlokalizować choćby dlatego, że niejednokrotnie sam właściciel nie miał bladego pojęcia gdzie go położył.
Należało baczniej przyglądać się współpracownikom i zapytać Narcyza, czy przypadkiem sam nie zamówił tej nieszczęsnej rośliny. Stary sklerotyk mógł zapomnieć.
O wiele bardziej niepokojące było zdaniem Derenia zachowanie narcyzowego laptopa. Urządzenie ewidentnie wyzionęło ducha i informatyk zapowiedział, że „naprawa potrwa trochę i należy liczyć się z możliwością utraty danych”. Oczywiście właściciel nieszczęsnego komputera wcale się awarią nie przejął. Napomknął tylko, że próbował otworzyć plik o wyjątkowo podejrzanym tytule „Bukiet firletek”. Niestety plik był podejrzany tylko zdaniem Derenia. Narcyz nie widział w nim niczego niepokojącego w fakcie, że nieznana mu bliżej osoba przesłała mu zawirusowany dokument. No cóż... przynajmniej żadne ważne dane nie zniknęły, bo Narcyz ubóstwiał wręcz swój notes.
*
Powitało ją kilka zdziwionych spojrzeń i ogólny bałagan na zarzuconym papierami biurku. Piątek zapowiadał się interesująco. To co, że była oficjalnie na zwolnieniu? Przecież zło i występek nie będą czekać, aż jej skończy się zwolnienie chorobowe. Pewnym było, że nawiedzony morderca od firletek nie zamierzał czekać, aż ona wróci do pełni sił. Czuła się doskonale i nie potrzebowała już nadzoru swojego chłopaka, który chyba za cel życiowy postawił sobie pilnowanie, by nie wychodziła z łóżka i jadła pełnowartościowe, domowe posiłki. Chciała odpocząć od nadopiekuńczego wybranka serca i gdy tylko on wyszedł, by zrobić zakupy pospiesznie ubrała się i postanowiła niezwłocznie wrócić do pracy. Czuła, że nie zniesie jeszcze jednego dnia w towarzystwie ponad standartowo miłego Jarka.
Magda rozsiadła się na swoim krześle porzucając kurtkę na faksie, czego wyraźnie zabraniała przyklejona do urządzenia kartka napisana ręką Norberta.
Popatrzyła na trzy sterty papierów dotyczące zapewne kolejnych morderstw – weekend zapowiadał się wspaniale biorąc pod uwagę to, że powinna to wszystko przeczytać.
Faks zadzwonił. Odruchowo podniosła słuchawkę uprzednio wygrzebawszy ją spod swojej kurtki.
- Tak? – spytała marszcząc brwi i grzebiąc w pierwszej stercie papierzysk.
- Proszę o sygnał faksu – zakomunikował żeński głos.
Niesielska wcisnęła duży zielony przycisk i odłożyła słuchawkę. Urządzenie zabrzęczało i porzęziło chwilę, by ostrzegawczo zapiszczeć.
Niechętnie zdjęła z niego swoją kurtkę i stwierdziła elementarny brak papieru. Westchnęła, otworzyła środkową szufladę biurka i wyciągnęła zeń zachomikowano ryzę. Wcisnęła kilkadziesiąt kartek do przegródki i nacisnęła migający na czerwono guzik. Faks wypluł raport szpitalny dotyczący stanu zdrowia Kingi Mostowieckiej. We krwi niedoszłej samobójczyni znaleziono ślady tej samej substancji co u trupa numer dwa. Nieszczęsna wdowa była również nieźle wstawiona o czym świadczyły zaprezentowane wytłuszczoną czcionką promile. Czyżby Mostowiecka potrzebowała ‘czegoś na odwagę”? O niemalże martwym świadku napisał jej wczoraj Dereń. Magda odłożyła raport na osobną stertę i zaczęła przeglądać papiery drugiego trupa. Nie zdołała nawet przebrnąć przez połowę strony, gdy piekielny faks odezwał się ponownie. Dziewczyna pomyślała, że Dereń złośliwie ustawił przebrzydłą maszynerię przy jej biurku, by móc się wykręcać i traktować nową koleżankę jak sekretarkę.
Podniosła słuchawkę wyraźnie rozdrażniona.
-Poproszę sygnał faksu – zagruchało jakieś dziewczę. Magda miała szczerą zgrzytać zębami. Nacisnęła przycisk i po chwili urządzenie zaczęło coś drukować. Uwagę funkcjonariuszki odciągnął jednak skutecznie tłumek, który wtargnął do biura. Na czele zbiorowości stał nie kto inny ja sam komendant.
- A co wy tu robicie, Niesielska? – spytał marszcząc brwi i przypatrując się podwładnej jak przynajmniej obrzydliwemu robalowi pełzającemu po nadgniłym mięsie. – Ale tak właściwie, to dobrze, że jesteście. Nie będę musiał powtarzać.
Magda westchnęła. Szef najwyraźniej cały czas był na nią zły. Złowiła też nieco zaskoczone spojrzenie Derenia i Narcyza, oraz jedno całkiem przyjazne od Eli. Tożsamość pozostałych ludzi, którzy wtargnęli do biura była jej nieznana.
-Zamknijcie drzwi – oznajmił Socha wyjątkowo jak na niego łagodnym tonem. Policjanci wepchnęli się do środka szczelnie wypełniając pomieszczenie.
- Drodzy państwo – zaczął oficjalnie. Wyjątkowo oficjalnie jeśli brać pod uwagę standardowe wrzaski dobiegające z jego gabinetu. – Postanowiłem, że od dziś będziecie współpracować, by jak najszybciej schwytać psychopatę, który zakłóca spokojne funkcjonowanie naszego miasta. Wawrzyk, nie protestuj – dodał widząc, że narcyz już otwiera usta, by coś powiedzieć.- Możesz mieć inne zdanie, ale rozkazom musisz się podporządkować. Zaprosiłem was tutaj, by zakomunikować, że od dziś rozpoczynacie współpracę mająca na celu jak najszybsze schwytanie sprawcy tych okropnych morderstw. Podział obowiązków, to wasza sprawa, ale przede mną odpowiadasz bezpośrednio ty – wskazał Narcyza, który wymamrotał coś co brzmiało jak „o, szlag!” – Mnie interesują jedynie wyniki. I żadnych rozmów z prasą na ten temat. Nie chcę przecieków do lokalnych gazet, radia czy telewizji i nagłówków w rodzaju „Tożsamość seryjnego mordercy nadal nieznana!”. Oczekuję pierwszego raportu jutro rano.
Wyszedł pozostawiając nieco zdziwionych funkcjonariuszy na pastwę Narcyza.
- Wawrzyk? – komisarz wypluł te słowa jakby były czymś wyjątkowo paskudnym.
- Brzmi nieźle... – Elka uśmiechnęła się.
- Zależy jak dla kogo – warknął Narcyz. – Spotykamy się podczas przerwy obiadowej – zakomunikował. – A teraz wynocha – wypędził sześcioosobowy nadmiar funkcjonariuszy za drzwi.
- Dałeś się wrobić w grupę operacyjną – zauważył kwaśno Dereń. – Mógłbym się dowiedzieć kiedy to się stało?
- Przed piętnastoma minutami – wyjaśnił Narcyz siadając za swoim biurkiem.
- Narcyz...
- Parafrazując komendanta... Co ty tu robisz, Magda? – spytał wyrażanie zły.
- Narcyz...
- Mam nadzieję, że się dobrze wytłumaczysz.
- Narcyz... mógłbyś przestać się mnie czepiać – w jej głosie pobrzmiewało zniecierpliwienie – i zobaczyć co wypluwa ta piekielna maszyna?
Niechętnie wstał i podszedł do urządzenia. Pierwsza strona zawierała prosty przepis na nalewkę, jednym ze składników były firletki. Na kolejnych znalazły się niepokojące zdjęcia. Bardzo niepokojące, gdyż zrobiono je na miejscach zbrodni przed i po dokonaniem morderstw. Kilka przedstawiało również jeszcze żywe ofiary spokojnie spacerujące po miescie.
- Od kogo ten faks? – spytał czując, że cała krew odpływa mu z twarzy.
- Nie wiem – przyznała szczerze.
- Zawołaj ich. – oparł się o biurko Magdy. – Mamy problem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mierzeja dnia Czw 7:44, 13 Gru 2007, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Andromeda Mirtle
Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 616
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Rembertowa
|
Wysłany: Pią 1:43, 14 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział 11
W którym poznajemy najmłodszego członka grupy operacyjnej i ponownie odwiedzamy mieszkanie państwa Mostowieckich
Narada produkcyjna świeżo utworzonej grupy operacyjnej nie dała większych rezultatów. Wszyscy zgodzili się wprawdzie, że sytuacja, gdy ktoś przysyła faksem zdjęcia miejsc zbrodni tudzież ofiar przed i po zamordowaniem, jest niezdrowa, nienormalna i niepożądana, ale szóstka nowych osób niezbyt orientowała się w sprawie. Niby coś tam o niej czytali w gazetach, słyszeli w radiu, ale konkretnie nie wiedzieli zbyt wiele.
Narcyz odesłał więc czterech nazbyt entuzjastycznych młodzieńców („Panie komisarzu, ale my naprawdę musimy obejrzeć miejsca zbrodni! Wszystkie!”) do czytania raportów z sekcji zwłok. Pilnować ich miała Magda, której po prostu nie dało się wypędzić do domu. Dereń dostał karkołomne zadanie: miał powiadomić panią Hermenegildę „Cruellę de Mon” Michalską o nakazie ekshumacji ciała zięcia.
Po chwili w gabinecie zostały już tylko trzy osoby – Narcyz, Elka Mikołajczyk oraz niewinnie wyglądające blond dziewczątko. Blond dziewczątko wyglądało najwyżej na trzecią klasę gimnazjum, było chude, piegowate i zaplatało włosy w dwa dziecinne warkoczyki. Stanowiło przy tym sztandarowy dowód na to, że pozory mylą. Dziewczątko miało bowiem 23 lata, dyplom magistra psychologii i liczne ukryte talenta.
Narcyz wiedział, że Dorota Markowska jest autorką tak zwanych „portretów psychologicznych” – to znaczy na podstawie widoku miejsca zbrodni i znajomości okoliczności potrafi narysować, jak w przybliżeniu wygląda morderca. Podobno to nie żadna nadprzyrodzona zdolność, tylko jakiś dziwny rodzaj empatii. Dorotka pracowała dla policji jako wolna konsultantka.
- Doroto… - zaczął Narcyz, nie mając pomysłu na lepszą apostrofę.
Dziewczyna spojrzała na niego z zaciekawieniem. Narcyz nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nawet mało rozgarnięta młodsza siostra Derenia jest od niej o ładne parę lat starsza.
- Tak, proszę pana? – spytała uprzejmie.
Narcyz spróbował się skupić.
- Pójdziesz z Elą do mieszkania Mostowieckich i napiszesz raport. Norbert przyszedł tu mokry i zakrwawiony, mamrocząc coś o cieście. Sugerował, że to może nie być próba samobójcza. Sprawdźcie to – polecił.
- Słuchaj – odezwała się Elka, przekładając wydrukowane przez faks zdjęcia. – Ktoś opowiadał dziś śmieszną historię…
- Nie mam czasu. – Narcyz machnął ręką. – A tak w ogóle to co dziś mamy?
- Kłopoty, masę roboty i trzy trupy – podsumowała bezlitośnie Dorota.
- Listopad mamy. 28 listopada – oznajmiła Elka.
Narcyz zerknął na kalendarz.
- Czyli piątek. Jaki jest w tym sens? – spytał, patrząc z nadzieją to na Elę, to na Dorotę.
- Doszukiwanie się we wszystkim sensu to choroba współczesności – zauważyła młoda pani psycholog.
- Wiesz, może ty lepiej idź do domu i odpocznij – poradziła Ela. – Jutro weekend. Odpocznij, bo padniesz i nie będzie z ciebie już żadnego pożytku. – Uśmiechnęła się.
- Idźcie już – poprosił Narcyz, udając nagłe zainteresowanie stertą jakichś papierzysk na biurku.
Poszły. Spojrzał tęsknie na stojący na blacie portret żony z dziećmi nad morzem (sam robił im to zdjęcie).
- Jaka szkoda, że Anita wyniosła się wczoraj do matki – westchnął ciężko.
*
Dorota Markowska posiadała prawo jazdy kategorii B od siedemnastego roku życia, a na osiemnastkę rodzice podarowali jej ładny i zadbany, choć używany samochód – niby Maluch, ale chodził jak złoto. To ona zawiozła więc Elę Mikołajczyk we wskazane miejsce. Zaparkowała elegancko i już pieszo doszły do bloku, gdzie niegdyś spokojnie żyli sobie państwo Mostowieccy.
Drzwi do mieszkania zaklejone były policyjną taśmą. Policjantka odsunęła ją i otworzyła drzwi, by wpuścić Dorotę.
Mieszkanie było ładnie urządzone, całkiem przestronne i przepięknie wysprzątane. Psycholog weszła do sypialni. Na dywanie nie widać było ani śladu kurzu, łoże małżeńskie stało równiutko posłane, a na dwóch szafeczkach nocnych obok lampek leżały książki. Z jednej strony piętrzyły się grube knigi z dziedziny socjologii. Na samym wierzchu, z zakładką wsuniętą po zaledwie kilku czy kilkunastu stronach znajdowała się „Socjologia wizualna: fotografia jako metoda badawcza” profesora Sztompki. Natomiast na szafeczce numer dwa Dorota zlokalizowała wyświechtany romans, tomik poezji Haliny Poświatowskiej i puste pudełko po „Psałterzu Wrześniowym” Rubika. Dziwne zestawienie.
Drugi pokój był po prostu pracownią bardzo kreatywnego człowieka, co akurat w tym kontekście oznacza bałaganiarza z pasją. Papiery walały się wszędzie. Były tam jakieś wydruki komputerowe, pojedyncze kartki, całe segregatory, ręcznie pisane kolokwia, referaty, prace domowe… Czyli to, czym żył pan Mostowiecki. Na półkach pod ścianami stały murem książki. Nie wyglądały na zbyt często używane – najwyraźniej te czytane trzymano gdzieś na wierzchu, a jedynie te niepotrzebne umieszczano w regale na wieczne zapomnienie.
Kuchnia była zdecydowanie ciekawsza, przynajmniej dla Doroty. Tu niezaprzeczalnie królowała Kinga Mostowiecka. Wszystko miało swoje miejsce, nawet w lodówce panował nienaganny porządek. Tylko na stole stała pusta foremka po cieście, które najpierw oddano do analizy, a potem komisyjnie zjedzono.
- Czyli wstawiła ciasto do piekarnika i poszła się zabić? – spytała Dorota.
- Norbert mówił, że według przepisu ciasto powinno się piec jakieś trzy kwadranse. Laboranci twierdzą, że wyszło idealnie, więc jakieś pół godziny przed przyjściem Norberta musiała być jeszcze w stanie wstawić to ciasto do piekarnika.
- Czyli albo zrobiła ciasto i podcięła sobie żyły, albo ktoś podciął jej żyły i wstawił ciasto? – zastanawiała się pani psycholog, przyglądając się elektrycznemu piekarnikowi. – Ale znaleziono ją w zimnej wodzie, tak?
- Zgadza się – przytaknęła Ela, obserwując poczynania najmłodszego członka ich grupy operacyjnej.
- Czyli tak czy siak to dziwne. Jeśli ktoś chciał pozbawić ją życia – nie ważne, czy był to ktoś trzeci czy ona sama – po co wkładał ją do zimnej wody? Przecież nawet dziecko wie, że zimne zmniejsza krwawienie.
- A może woda zdążyła wystygnąć…? – Ela nie miała żadnego pomysłu i rzuciła tę sugestię.
Dorota pokręciła głową.
- Wykrwawiłaby się, gdyby leżała w gorącej wodzie. Ale to ciasto… Przecież człowiek, który zamierza się zabić, nie zaczyna piec ciasta. No chyba że jest niepoczytalny, ale u pani Mostowieckiej chyba tego nie stwierdzono…
- Podobno była pijana – przypomniała policjantka.
- Ale była na tyle trzeźwa, by zrobić idealne ciasto i jeszcze zaprogramować piekarnik. Zresztą ona nie mogła mieć skłonności do alkoholu. To zupełnie tu nie pasuje. – Dorota rozejrzała się po szafkach. W jednej znalazła ściekaczkę do naczyń. – O, a tu widzimy starannie wypucowane dwa kieliszki do wódki – rzekła tonem, jakim zwykle zwracał się Hektor Mostowiecki do swoich studentów. – Czyli nie była tu sama, bo sama nie piłaby z dwóch kieliszków. Jest na to za porządna.
Przeszły do łazienki, gdzie wciąż było ciemno. Na śnieżnobiałych kaflach posadzki malowały się brunatne smugi zaschniętej krwi zmieszanej z wodą. Dorota omiotła pomieszczenie promieniem latarki.
- I nie znaleźli niczego, co mogłoby posłużyć za narzędzie? Żadnych ostrych przedmiotów?
- Może kot zabrał? – mruknęła Ela niechętnie, czując się coraz bardziej idiotycznie w towarzystwie tego genialnego dziecka.
- Kot? – zainteresowała się Dorota.
- Podobno uciekł z mieszkania, gdy tylko Norbert otworzył drzwi. Pewnie tu mieszkał.
- Możliwe. Chodźmy do ostatniego pokoju.
Salon był stylowy, choć sofa i część dywany zdobiły liczne, większe i mniejsze plamy krwi. Elka usiadła wygodnie w czystym fotelu, a Dorota zaczęła się rozglądać uważnie po kątach.
- Nie ma kuwety. Czyli nie mieli kota – skonstatowała. Podniosła wzrok i coś na parapecie wzbudziło jej zainteresowanie. – Coś tu było.
Ela zerknęła.
- Kwiatki jakieś.
Z podłużnej doniczki sterczały równo obcięte łodyżki roślin. Po płatkach czy kielichu kwiatów nie było nawet śladu.
- Ktoś obciął górną cześć kwiatów. To dziwne.
- Faktycznie – zgodziła się Ela. – Masz już materiał do portretu psychologicznego?
- Myślę, że tak.
- No to możemy iść.
*
Wieczorem faks w pokoju komisarza Narcyza wypluł komputerowo stworzony rysunek pociągłej twarzy o dość ostrych rysach. Gdyby Magda tam była i uważnie przyjrzała się portretowi, zapewne zauważyłby, że nakreślone ciemną kreską oczy łypią groźnie i od czasu do czasu mrugają ponuro.
Magda tymczasem dała się wreszcie wyciągnąć na pizzę młodym entuzjastom miejsc zbrodni, więc nie miała szansy zaobserwować dziwnego zachowania portretu psychologicznego. W gabinecie znajdował się tylko śpiący w stercie papierzysk Narcyz.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Andromeda Mirtle dnia Śro 22:53, 12 Mar 2008, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|