Forum Forum Ferajny Strona Główna Forum Ferajny
Forum Świstaków
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Święta po świętach

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Ferajny Strona Główna -> Inne Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nika Amiens




Dołączył: 12 Lut 2007
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: zawirowania metafizyki

PostWysłany: Pon 21:04, 12 Lut 2007    Temat postu: Święta po świętach

Ot, tak mi się napisało przed Wigiliją ubiegłego roku. Wiem, że trochę nieaktualne, ale lepiej dać teraz niż około Wielkanocy ^^

Święta, święta i po świętach...

I
Święta. Najgorszy czas w życiu człowieka, kiedy tygodniami biega, sprząta, kupuje mimo braku funduszy, stoi w kolejkach, choć czasy komuny się skończyły (przynajmniej tak wszyscy twierdzą…) po to, by przez dwa dni jeść, nic nie robić, a po świętach znów sprząta, denerwuje się, odchudza, biega, a przede wszystkim musi wracać do pracy. Całe to zamieszanie dla czterdziestu ośmiu godzin względnego odpoczynku, bo ktoś i tak musi umyć naczynia po kolacji. Z punktu widzenia ekonomicznego święta opłacają się jedynie przedsiębiorstwom, a w bilansie strat i zysków przewaga jest druzgocząca po tej pierwszej stronie. Dla spędzenia chwili czasu z rodziną, wciąż narzekającą na władzę, wysokie ceny, chamstwo na ulicach (ciekawe których…) ludzie poświęcają siebie, swój czas i energię. Lecz powiedzmy sobie szczerze: to się im totalnie nie opłaca!

Z takiego założenia wyszedł również Stefan. Wyklęty przez ojca z rodziny, spędzał czas, szczególnie świąteczny przed ekranem swojego komputera. To była jego praca, jego życie, jego pasja. Tworzył, ulepszał, pisał. Generalnie nie obchodził go świat rzeczywisty, choć lubił wychodzić czasem na spacery. Głównie wieczorami, żeby nie spotkać zbyt wielu znajomych z „dawnych czasów”. Jego komunikatywność społeczna malała. Potrafił za to nieźle wyrażać to, co myśli za pomocą programu komputerowego Smile.

Stefan był samotny. I nie był jednocześnie. Każdy ma swój świat. Świat Stefana w zupełności mu wystarczył. Nie biegał, nie kupował, nie stał w kolejkach. Nie obchodziło go to. Życzył jedynie wszystkim karpiom na świecie, żeby wróciły do swoich domów i cieszyły się wolnością1 z malutkimi karpikami.

Stara kamienica z trzema piętrami i przytulnym poddaszem stała przy jednej z głównych ulic. Z samej góry, gdzie mieszkał Stefan, był niesamowity widok na centrum miasta2, a w przejrzyste dni, można było zobaczyć nawet całą fabrykę z jej kominami, magazynami, taśmami i uwijających się w niej robotników i pracowników tak małych, że zdawali się być kornikami. Wszyscy mieszkańcy miasta pracowali w fabryce. Wszyscy oprócz Stefana. Dlatego został wyklęty z rodziny: „nie podzielał ideologii rodzinnej, nie kultywował tradycji, nie asymilował się ze społeczeństwem. Chciał być odrzutkiem, to był”. Tak przynajmniej twierdził ojciec Stefana. I nie pomogły spazmy matki, zator tętnicy głównej babki, głodówka ciotki3.

Tak więc Stefan żył sobie na swoim poddaszu, nie niepokojony przez nikogo za wyjątkiem sąsiadki spod „dwójki”, która co roku na święta przynosiła mu kompot z agrestu- jedyny napój, jaki pił oprócz kawy. I tak było już od dłuższego czasu. W tym roku też nadeszły święta. Stefan zauważył to po zmianie ramówki na stronach internetowych na świąteczną, a dopiero potem odważył się spojrzeć przez okno na zewnątrz. Woli wyjaśnień, na tej szerokości geograficznej, gdzie znajdowała się fabryka i przylegające do niej miasto, śnieg leżał przez 312 dni w roku, a przez resztę była wiosna. Jednak nikt nigdy nie znudził się śniegiem. Nawet o nim nie myślał, oprócz młodych latorośli, które wkrótce po wkroczeniu do placówki oświatowej popularnie zwanej szkołą, również zapominały o śniegu i traktowały go jako naturalny element krajobrazu. Dla Stefana śnieg i zmieniające się dni były zawsze czymś fascynującym. Dlatego, gdy tylko zaczęto przygotowania do świąt, gdzieś tam, na zewnątrz, Stefan postanowił wyjść na spacer…


II
To zimne pomieszczenie z kratami zamiast ścian i nagromadzeniem grubych jegomościów w czerwonych kubrakach naprawdę nie było tym, co Stefan lubił najbardziej. Już zaczął odczuwać dotkliwy brak komputera. Zza maleńkiego okienka z pękniętą szybą świecił księżyc, przedzierał się mroźny wiatr, a w pomieszczeniu panował półmrok. Jak to się stało, że tu się znalazł? Jeden z nich… Tak, ten, który teraz stoi przy kratach i najgłośniej krzyczy, był powodem. Miał najgęstszą i najbardziej białą brodę ze wszystkich zebranych tam starszych facetów. Był też najgrubszy, a jego kostium wyglądał na uszyty, a nie kupiony u ruskich na bazarze, którzy sprowadzili towar z Chin.
- Otwierać! Jestem świętym Mikołajem! – krzyczał.
- Cicho! – ofuknął go jeden z ubranych na zielono mężczyzn, którzy ich przyprowadzili do tego pomieszczenia. – Każdy z nich tak mówi, a Miki kazał zamknąć wszystkich, którzy splagiatowali jego image… - dodał cicho, jednak Stefan usłyszał także tę część wypowiedzi.
Mężczyzna podający się za prawdziwego świętego Mikołaja westchnął i usiadł obok Stefana. Najwyraźniej się poddał. Siedział przez chwilę w ciszy, a następnie odezwał się do pierwszego lepszego grubego, czerwonego gościa:
- A ty, kim jesteś?
- Świętym Mikołajem – odparł tamten, podpalając papierosa.
- Phi… - parsknął prawdziwy święty Mikołaj.
- Nie podoba ci się coś?! – zapytał tamten, ale został zignorowany.
Napięcie w pomieszczeniu pomiędzy przedstawicielami tego samego- jak zdawało się Stefanowi- gatunku rosło. Prawdziwy rzucił palącemu jeszcze jedno spojrzenie, które wyprowadziło go z równowagi. Palący grubas rzucił się na Mikołaja niczym rozjuszony byk. Mikołaj złapał go jedną ręką za gardło, a drugą za nadgarstki i ugryzł go w szyję. Pozostali jegomoście, mając nadzieje na szybsze wyjście w zamieszaniu, jakie wywołałaby bójka, chcieli podążyć za przykładem palącego kolegi. Powstrzymali się, gdy palacz upadł na ziemię wiotki jak roślinka w doniczce na parapecie u Stefana w pokoju, kiedy jeszcze żyła.
Mikołaj podniósł twarz. Z kącików ust ciekły mu strużki bordowej cieczy, którą otarł rękawem.
- A myślicie, że dlaczego rozdaje prezenty nocą? – zapytał Mikołaj pozostałych zgromadzonych plagiatorów.
Stefan patrzył na sytuację, rejestrował obrazy oczyma, zapisywał je na dysku pamięci w mózgu i żałował, że nie może już zabrać się za pisanie programu, którego głównym bohaterem byłby ubrany na czerwono, gruby starzec.
Inni współtowarzysze niedoli cofnęli się i jakby skurczyli w sobie. Mieli przerażenie w oczach. Palacz już się nie podniósł. Mikołaj wypluł trochę cieczy na ziemię.
- Zatruta nikotyną… Ehh… - westchnął i usiadł z powrotem obok Stefana.
- Pozwolisz, że zaprogramuję to i opatrzę copyrightem? – zapytał Stefan z charakterystyczną dla siebie chrypką. – Będziesz wyglądał świetnie po obróbce cyfrowej – dodał z uśmiechem.
Mikołaj spojrzał na niego. Stefan był jedyną osobą, która zdawała się nie wiedzieć, co się dzieje. Jednocześnie Mikołaj zdawał sobie sprawę, że to przez niego trafił z kratki…

To miał być spokojny wieczór w parku. Musiał zbierać siły i energię przed wielkim dniem rozwożenia prezentów. Potrzebował dużo pożywienia, zwłaszcza w tym czasie. Do miasta zawsze przyjeżdżało mnóstwo turystów, których krew była słodka, dotleniona, po prostu krwista. Turyści zachowywali się kulturalnie. Nigdy nie krzyczeli, wyrywali się tylko trochę, łatwo dawali się zakopać lub wyrzucić na śmieci i przypominać poszarpane odpadki. Mikołaj miał swoje zasady, których turyści nieświadomie przestrzegali. A ten przeklęty gnom tak upodobnił się do turysty, że Mikołaj po prostu nie zauważył. Krew gnomów jest dużo gorszego gatunku. Dlatego są jedyną rasą zdolną do współpracy z Mikołajem. Poza tym gnomy zawsze robią dużo hałasu. O tym, że popełnił błąd, Mikołaj przekonał się już po pierwszej kropli wyssanej z karku Stefana. Jak na zawołanie, Stefan wrzasnął, nadbiegli funkcjonariusze Zielonego Bloku Przestrzegania Porządku Publicznego4 i skończyli w celi.

Mikołaj trząsł całym miastem, był tu takim guru, wodzem, mianował i odwoływał wszystkich ze swoich stanowisk. Oczywiście nie znał wszystkich, ale nie musiał. Od tego miał kilka sekretarek i dwunastkę dzieci, które zainteresowały się rodzinnym biznesem. Dopiero teraz odczuł, że powierzenie funkcji osoby powołującej funkcjonariuszy ZBPPP swojemu najmłodszemu synowi było największym błędem w jego długim życiu. Nie zwracał na to uwagi, a skargi napływały do jego syna i nawet nie był świadomy, że wszyscy ci funkcjonariusze to idioci. Ponieważ każdy bachor na świecie, który nie odebrał jeszcze podstawowego wykształcenia potrafi odróżnić prawdziwego Mikołaja od sztucznego niedorobionego grubasa, a gnomia Zielona Policja po szkoleniach kosztujących Mikołaja majątek nie!

Najgorsze było to, że za parę godzin zacznie świtać, a wtedy wszyscy na ziemi pożegnają się z symbolem świąt, jakim był święty Mikołaj5.

III
ZBPPP nie było organizacją o długim stażu. Powołana niedawno, gdyż najmłodszy syn Mikołaja pragnąć unowocześnić system w rodzinnym mieście, a że studiował na uczelniach za granicą6. Mikołaj lubił liczyć, więc swoje dzieci nazwał od liczb kolejnej narodzonej progenitury. Najmłodszy nazywał się Dwunasty. Żona Mikołaja- Nikodemia- mogła nadać swoim dzieciom normalne imiona, ale nie były one już tak ważne. Cała rodzina Mikołaja mieszkała w wielkim domu obok fabryki. W rodzinnym przedsiębiorstwie zajmowali głównie kierownicze stanowiska, choć w pewnym wieku Siódmej odbiło i, chcąc solidaryzować się z ludnością pospolitą, pracowała wraz z gnomami przy produkcji.

Dwunasty wywalczył sobie prawo kierownictwa ZBPPP, bo był ulubieńcem matki. Na funkcjonariuszy wybierał kumpli z podwórka, którzy jako jedyni podążali z duchem nowoczesności i zrezygnowali z pełnego etatu w fabryce i oprócz tego, w chwilach wolnych, zabawiali się w policjantów i złodziei. Grę tę podpatrzyli na jednej z amerykańskich komedii, których całą kolekcję Dwunasty przywiózł po powrocie ze studiów. Mikołaj sprowadził więc szkoleniowców, funkcjonariusze zaliczyli nauczanie i żadne z państw na świecie nie mogło powiedzieć, że miasto nie było humanitarne i cywilizowane.

Na początku zdawało się, że praca Zielonej Policji była czymś zbawiennym dla społeczeństwa gnomów i turystów. Jakże mylne wrażenie! Po pierwszych skargach, Dwunasty stracił zainteresowanie swoim pomysłem, a odnalazł w sobie talent do projektowania nowoczesnych maszyn pomagających w produkcji. Jako główny komendant ZBPPP syn Mikołaja nie robił nic. A jego zastępca, gnom Potworek, który miał istną duszę egzaltowanego do przesady artysty, został obciążony obowiązkami, którym nie potrafił sprostać.

IV
Mieszkańcy miasta wstawali przed wschodem słońca, które świeciło tu jedynie kilka godzin w ciągu dnia. Zwłaszcza w okresie świątecznym. Zastępca komendanta Potworek maszerował sennym krokiem do budynku komendy głównej. Myślami odpłynął gdzieś daleko, poza granice astralne, analizując swój sen. Po wejściu na komendę funkcjonariusz nocnej zmiany zdał mu raport, którego Potworek nie słyszał. Po kilku minutach dołączyli pozostali policjanci, a nocna zmiana poszła do domów.

Potworek usiadł przy swoim biurku i wyrysował kredkami obraz przepięknego krajobrazu psich ekskrementów, jakie wyśnił tej nocy i które zaprzątały jego głowę. Inny funkcjonariusz, nieco bardziej rozgarnięty szeregowy Jacuj, potrząsnął ramieniem Potworka. Prawdą jest, że Jacuj był jedynym, który naprawdę chciał pracować i właściwie pracował.
- S-słucham…? – zapytał nieprzytomnie Potworek.
- Komendancie, mamy w celi dwudziestu siedmiu Mikołajów. Co z nimi zrobić? – zapytał Jacuj.
Potworek zamyślił się, co było oznaką, że szeregowy nie otrzyma odpowiedzi na swoje pytania przez najbliższy tydzień. W związku z powyższym, szeregowy Jacuj zaczął działać sam. Mimo że był najniższy stopniem, wszyscy na komendzie się go słuchali. Oszacowali, że warto. Jacuj rozpoczął przesłuchania…

V
- Drugi, zawołaj ojca na śniadanie. Nie powinien się szlajać w nocy, menda jedna, niedomyta… - głos Nikodemii wyrwał kilkoro najstarszych dzieci Mikołaja z zachwytu nad śniadaniem7.
Pani Mikołajowa, znana na całym świecie jako kobieta cierpliwa, tolerancyjna, pełna ciepła i miłości, w domu miała już dość odgrywania tej roli. Czuła się zaszufladkowana i niedoceniana. Dzieci już dawno ją olały, a mąż...
- Nie ma go, mamo – zakomunikował jej Drugi i powrócił do kontemplacji śniadania.
Nikodemia zdenerwowała się nie nażarty. Szybkim ruchem odwiązała fartuch, zwinęła go ciasno i poszła na górę, do sypialni męża. Mrucząc pod nosem, radziła mu, żeby istotnie go tam nie było.
Niczym tajfun wtargnęła do przybytku mężowskiej sypialni i wnikliwie zbadała wszelkie ślady jego niedawnej obecności. Żadnych nie znalazła. Wobec tego, pełna morderczych zamiarów skierowała się do fabryki.
Między domem Mikołaja a fabryką była kładka pozwalająca na szybsze przemieszczanie się Mikołaja i dzieci z jednego budynku do drugiego, aby zdążyły na wyznaczone posiłki. Ich matka nie tolerowała spóźnialskich. Natomiast totalną nieobecność przy stole traktowała jako swoją obrazę. Kładka ta drżała pod stopami Nikodemii zbliżającej się do gabinetu prezesa. Drzwi z przybitą doń złotą tabliczką z napisem: „PREZES ŚWIĘTY MIKOŁAJ” przestraszyły się same z siebie i otworzyły zanim Nikodemia zdążyła zbliżyć swą dłoń do gałki.
Gabinet uderzał swą pustką. Jedyne, co znajdowało się w pokoju, to doniczka ze starym, dawno niepodlewanym fikusem.
- Znowu tu były te małe gnojki – zmełła w zębach przekleństwa Nikodemia. – A on znów zapomniał zamknąć drzwi na klucz. Chyba jego mózg się zaczyna rozkładać… - kontynuowała Mikołajowa, bo nie lubiła zapominalstwa męża.
Wyszła z gabinetu i wróciła do domu, by porozmawiać z najmłodszym synem w sprawie odnalezienia ojca. Po drodze mamrotała i złorzeczyła na Mikołaja coś w rodzaju:
- Nierób jeden. Tamci przynajmniej pracują i kradną, a ten nie dość, że nic nie robi, nigdy go nie ma, to jeszcze rozpada się na kawałki…

VI
- Ty, tam! Nie ubrany na czerwono! – zawołał jeden z funkcjonariuszy Stefana.
- Idź. Nic ci nie zrobią – zachęcił go Mikołaj.
Stefan niepewnie podszedł do drzwi krat. Pozostali Mikołajowie odsunęli się i funkcjonariusz otworzył drzwi, zabierając Stefana w głąb komendy. Kiedy znikali, Mikołaj oblizał wargi. Nikt ich teraz nie pilnował, a w celi znajdowało się co najmniej kilku turystów, uważających przebranie się za Mikołaja i przyjazd do jego miasta za zabawne…

VII
- Imię i nazwisko! – szczeknął funkcjonariusz spisujący zeznania.
Stefan patrzył otępiałym wzrokiem. Potworek marzył, a szeregowy Jacuj miał w ręku parujący kubek kawy. Był czas, kiedy jeszcze zapach kawy mógł obudzić Stefana, ale to było dawno. Obecnie potrzebuje niemal czterech kubków, aby poczuć, że się budzi. Jacuj zauważył tęskny wzrok Stefana i poczęstował go kawą, nie zwracając uwagi na protesty drugiego strażnika.
Stefan podziękował skinieniem głowy.
- Idź, zobacz, czy w pobliskich sklepach gnomy niczego nie kradną – Jacuj polecił nieprzyjaznemu policjantowi, chcąc zostać sam na sam ze Stefanem.
- Gnomy nie kradną! – oburzył się funkcjonariusz, a Jacuj, mimo że był z tego samego gatunku, wcale nie podzielał jego zdania.
- Tak, tak, to choroba zapisana w genach wszystkich osobników naszej rasy, którą ktoś błyskotliwie nazwał kleptomanią. Jednakże idź i sprawdź, czy nikt nie kleptomani, dobrze? – zasugerował delikatniej, a w jego głosie Stefan wyczuł nutkę sarkazmu.

Stefan lubił sarkazm. Oprócz tego lubił cynizm i ironię. To również go fascynowało. Używając tych rzeczy, nic nie zdawało się takie, jakim było przedstawione. Do tego było zabawne, jeśli docelowy serwer nie zrozumiał, że został obrażony…

Policjant też nie zrozumiał. Posłusznie ubrał zielony melonik z gwiazdką- znak rozpoznawczy ZBPPP, z którego wszyscy byli dumni, oprócz komendanta Potworka, któremu owa gwiazda przysłaniała firmament jego świata marzeń.

VIII
W Sali przesłuchań, która była jednocześnie biurami wszystkich oficerów ze względu na oszczędność miejsca i czasu na bieganie po pokojach, zostali tylko niczego nieświadomy Potworek, Jacuj i Stefan.
- Nie przejmuj się komendantem, ocknie się z odrętwienia, jak zgłodnieje, czyli za parę godzin. Mamy czas dla siebie… - powiedział Jacuj, co w ogóle nie zaniepokoiło siorbiącego kawę Stefana. – Widzisz, żeby ci pomóc, musze znać twoje dane, musisz mi opowiedzieć, co się stało, jak tu trafiłeś i dlaczego – kontynuował szeregowy Jacuj.
Stefan niczym niezrażony, siorbał dalej. Jego wzrok padł na komputer, który Jacuj właśnie wyciągnął, aby wprowadzić dane Stefana do bazy.
- Mogę ci go skompilować – odezwał się Stefan.
- Słucham?
Stefanowi wystarczyło jedno szybkie spojrzenie i wiedział wszystko o tym komputerze.
- Macie wszystko źle skonfigurowane, nie uczyli was dekompresować plików? Pewnie często się wiesza i w ogóle wolno chodzi, bo złapaliście wirusy, a nie macie programów…
- Chwila, znasz się na tym paskudztwie? – zapytał zdziwiony Jacuj.
Komputery były nowym wynalazkiem, w które zaopatrzono ZBPPP. Mieli je dopiero trzy miesiące, a z pięciu egzemplarzy już trzy przestały działać. Nikt nie mógł pojąć dlaczego…
Stefan skinął głową. Jacuj podsunął mu komputer, a Stefan od razu zaczął tańczyć palcami po klawiaturze. Szeregowy był pod wrażeniem. Przy okazji zajęcia Stefana jego ulubionymi rzeczami, Jacuj nawiązał z nim rozmowę. Stefan miał podzielną uwagę, bo zdarzało mu się pracować na dwoma lub trzema programami jednocześnie. Odpowiadał Jacujowi na wszystkie pytania bez zająknięcia. Jakby komputer dawał mu energię i pozbawiał wszelkich barier przy komunikacji interpersonalnej.
- Chcesz powiedzieć, że ten gość w czerwonym, ugryzł cię, a jak zacząłeś krzyczeć to cię puścił i zaczął pluć krwią?! – wykrzyknął Jacuj wstrząśnięty.
- Tak, całkiem głośno potrafię krzyczeć – odparł z dumą Stefan.
- On wciąż jest w celi? – zapytał.
- Jak ostatnio tam byłem, to ugryzł jeszcze jednego czerwonego, ale ten nie krzyczał, więc nie podniósł się już i chyba zasnął…

IX
Jacuj już nie słuchał Stefana. Pobiegł szybko do celi, gdzie już kilku innych podrabianych Mikołajów „zasnęło”, a Mikołaj już chciał się zabrać za następnego. Szeregowy otworzył kraty i wypuścił wszystkich Mikołajów, którzy nie wahali się ani ociągali z wykorzystaniem momentu do ucieczki.
- Święty Mikołaju! W imię prawa, powstrzymaj się! – zawołał funkcjonariusz Jacuj.
- Znam cię!- odparł Mikołaj, zatrzymując się i myśląc intensywnie, gdzie widział już twarz szeregowego.
To był zaiste cud, że Jacuj stamtąd również nie uciekł. Mikołaj wyglądał strasznie. Ubranie już miał czerwone, ale oprócz tego brodę i twarz miał umorusaną we krwi swoich ofiar. Za okienkiem robiło się coraz jaśniej…
- Wiem! Jesteś jedyną osobą, dla której nie zamknąłem jeszcze tej bzdurnej instytucji! – Mikołaja olśniło. – Chyba pracujesz tu naprawdę jako jedyny. Ehh… Wiem coś o tym… - zadumał się.
- Pochlebiasz mi, Święty Mikołaju. Ale musimy szybko zabrać cię do domu. Niedługo wzejdzie słońce. Bardzo mi przykro, wśród tej masy plagiatorów, nie zauważyłem Mikołaja, a nikt nie chciał mnie powiadomić… - tłumaczył się Jacuj.
Stary Mikołaj machnął ręką. Najważniejszym było teraz, aby przetransportować Mikołaja do jego domu. Żeby zdążyć to zrobić, trzeba by było opóźnić wschód słońca…

X
- Nikodemia pewnie dostała szału. Już po śniadaniu… - martwił się Mikołaj.
Wraz z Jacujem weszli do głównej sali komendy. Stefan zdążył już naprawić trzy komputery oraz je udoskonalić.
- A gdybyśmy posłali po powóz do Mikołaja do domu? – zapytał Jacuj.
- Nie przejdzie. Nikodemia nie wypuści żadnego… Zaraz wzejdzie słońce i najstarsze z moich głupich dzieci przejmie interes, a potem wszystko się rozsypie. Lata pracy. W ciągu kilku miesięcy… - Mikołaj nie musiał przewidywać przyszłości. Wystarczyła mu znajomość jego rodziny.
- Stefan, znasz jakiś sposób na przetransportowanie Mikołaja do jego domu? – zapytał Jacuj.
Kilka stuknięć klawiszy i Stefan pokręcił głową.
- Według programu prawdopodobieństwa, dotarcie Mikołaja do domu jest obecnie niemożliwie. Wschód słońca jest za trzy minuty – Jacuj wpatrywał się w słupki i liczby na ekranie komputera, które wskazywał mu Stefan. Nic z tego nie rozumiał, ale wierzył Stefanowi.
Mikołaj się załamał. Usiadł i żałował, że wszyscy plagiatorzy uciekli. Miałby się przynajmniej czym zająć podczas oczekiwania na pierwsze promienie słońca.
Jacuj nie tracił głowy, a Stefanowi jaśniało na ekranie…

XI
- Dwunasty! – wrzask Nikodemii ponownie oderwał dziatwę Mikołaja od kontemplacji jedzenia. Tym razem był to lunch.
- Tak, mamo… - odparł znudzony.
Ostatnie dziecko państwa Świętych było przekonane, że to zawsze ono robi najwięcej i wszyscy się jego czepiają i wiecznie coś odeń chcą. W rzeczywistości był jedynie znudzonym, rozpieszczonym przez matkę dzieciakiem, który wiele rzeczy zaczynał, a jeszcze więcej nie kończył, bo już brakowało mu zapału. Rodzeństwo śmiało się z niego i nazywało to „syndromem króliczka”, co jedynie pogłębiało poczucie niesprawiedliwości i złości na świat u Dwunastego.
- Wciąż zarządzasz tą bzdurną organizacją do pilnowania porządku? – zapytała matka.
- Teoretycznie… - zaczął, ale matka nie chciała słuchać wykrętów.
- Rusz więc swoje grube dupsko i karz im szukać twojego ojca! Zaraz świta, a jego nie ma! Jak mu się dobiorę do skóry… - odgrażała się Nikodemia, a Dwunasty, słysząc to, wolał nie ryzykować utraty co najmniej słuchu. Zwlókł się z fotela, pozostawił swój posiłek i ruszył powoli do komendy ZBPPP.

XII
Mieszkańcy miasta akurat zabrali się do pakowania drugiej taśmy prezentów. Co piąty prezent znikał ze względu na kleptomanię gnomów. Mikołaj miał z tym poważny problem, gdyż gnomy nie zwracały uwagi na to, co brały i często przeklejały kartki z danymi adresatów. Wiele dzieci nie dostawało tego, co sobie życzyły. Dostawały to natomiast gnomy, które w swoich domach miały specjalne pomieszczenia na „rzeczy znalezione”. Wszyscy czuli ciepło i zbliżający się wschód słońca. Czekali z utęsknieniem na promienie słońca. Zawsze wystawiali swoje twarze podczas pierwszych sekund od wschodu, gdyż to dawało im energię na cały dzień pracy. Czuli w kościach, że już, za ułamek sekundy, poczują ciepło na policzkach. Ale to się nie stało…

XIII
Stefan pracował na swoim komputerze najszybciej jak tylko potrafił, a nawet jeszcze szybciej. Na małym, niepozornym komputerku komendy ZBPPP połączył się z serwerem Wodza, który kierował wszystkimi rzeczami w sieci. Ominął jedne z najtrudniejszych zabezpieczeń i cofał. Cofał słońce. I udawało mu się to.

XIV
- Co się dzieje? – zapytał sam siebie Dwunasty, gdy zamiast słońca znów zapadł zmierzch.
Przez chwilę wydawało mu się, że wschód słońca był jego imaginacją i gdzieś, jakimś cudem zgubił kilka godzin dnia, ale zauważył, że twarze innych mieszkańców wyrażały takie samo zdziwienie, zagubienie, a nawet złość.
- Oddajcie nam słońce! – wrzasnął ktoś z tłumu.

XV
Szeregowy Jacuj wraz z Mikołajem przybranym z największy zielony mundur, jaki tylko mogli znaleźć na komendzie biegli, ile tchu pozwalały stare kości, mięśnie i wola Mikołaja. Do domu Mikołaja było około półtora kilometra. Po drodze Jacuj zarekwirował dwa rowery gnomim dzieciom, które i tak wcześniej zakleptomaniły je komuś innemu.
- Jeszcze chwilę… Już niedaleko… - sapał Jacuj, podtrzymując na duchu bardziej siebie, niż Mikołaja, który trzymał rower, jakby to była jego brzytwa.
Na horyzoncie pojawił się brązowy dach domu Mikołaja…

XVI
Stefan nigdy nie gwarantował im dostatecznie długiego czasu na przeprawę. Robił, co mógł. Traktował to jak wyzwanie, które rzucił samemu sobie i Wodzowi. W końcu jeszcze nikt nie próbował shakować serwera Wodza. Nikt się nie odważył. A tu on. Stefan. Ominął pułapki sieciowe, wytężył siłę umysłu i niemal władał klawiaturą.

Nagle wszystko zaczęło zwalniać. Na ekranie pojawił się napis:
JESTEM POD WRAŻENIEM
Stefan zamrugał powiekami. Przestał poruszać palcami. Wszelkie odliczania zostały zatrzymane i tylko ten napis.
- Czego? – zapytał Stefan.
UDAŁO CI SIĘ POZOSTAĆ W MOJEJ SIECI NIEZAUWAŻONYM PRZEZ SZEŚĆ MINUT, odpowiedział kolejny napis.
- Wciąż jeszcze nie powinienem być wykryty – odparł Stefan.
NIE PRZESADZAJ. W KOŃCU JA JESTEM WODZEM
- Naprawdę? – Stefan nie mógł w to uwierzyć. Jeszcze nikomu się to nie udało.
PO CO TO ROBISZ?
Stefan wyczuł nutkę zainteresowania ze strony Wodza, ale nie wiedział za bardzo, jaki miał powód do ratowania Mikołaja, który odgryzłby mu głowę i wychłeptał krew, gdyby Stefan nie był gnomem. Po chwili zastanowienia:
- Ratuję święta.
PRZECIEŻ W NIE NIE WIERZYSZ. POTWIERDZASZ TO CAŁYM SWYM ISTNIENIEM
- A co ty o mnie wiesz?! – zdenerwował się po raz pierwszy Stefan.
WSZYSTKO
- Akurat! Sam spędzam święta, bo tak mi się podoba! – krzyczał Stefan.
ROBIENIE TEGO, CO ROBISZ CODZIENNIE PRZEZ CAŁY ROK NAZYWASZ SPĘDZANIEM ŚWIĄT? PODZIWIAM SAMOZAPARCIE
Stefan postanowił się więcej nie odzywać.
NARUSZYŁEŚ ZASADY. MIKOŁAJA NIE UDA SIĘ URATOWAĆ
Na te słowa Stefan znów się wzburzył. Wstał z krzesła i krzyczał do komputera:
- Dlaczego nie? Chcesz pozbawić wszystkich świąt?! Pozwolisz spalić się Mikołajowi? To jest taki fajny gość. Zaprosił mnie do siebie na święta… Po raz pierwszy zostałem zaproszony… Nie możesz tego zrobić! Są pewne zasady, których nie można złamać! – Wódz nie odzywał się, a Stefan rozkręcał. – Kodeks, etyka, to wszystko nie pozwoli ci pozbawić świata Mikołaja, choćby był najgrubszym czerwonym grubasem! On jest symbolem dla każdego! Co ludzie i inne stworzenia zrobią bez niego? Mikołaj to… To…
TO CO?
- … to święta! Ja chcę obchodzić święta! Chcę! Wyzywam cię na pojedynek o życie Mikołaja! – zawołał Stefan, decydując się walczyć o dobro świąt.
GRATULUJĘ. WŁAŚNIE GO WYGRAŁEŚ
- Co? – Stefan zgubił się już w swoich rozmyślaniach.
Cała jego rozmowa z Wodzem zniknęła z ekranu, a słońce znów zaczęło wschodzić. Po chwili do komendy wrócił Jacuj z uśmiechem na twarzy.
- Zdążyliśmy…

XVII
- Mlask… Ciamk… Plfffp… - komendant Potworek przeciągnął się, otrząsnął i oznajmił: - Czas coś zjeść… Coś się działo ciekawego?
Jacuj spojrzał na niego, a potem zerknął na wstrząśniętego, ale szczęśliwego Stefana.
- Nic, komendancie. Zaraz zamówię jedzenie – odparł.

XIX
Święta całkowicie zmieniły znaczenie dla Stefana. Wraz z Jacujem spędził Wigilię u Mikołaja, który awansował szeregowego do stopnia zastępcy komendanta, co w praktyce oznaczało, że został głównodowodzącym.

Stefanowi trudno było oderwać się od komputera i odessać od kawy, ale nie żałował chwil z rodziną Mikołaja i Jacujem spędzonych przy stole. Mikołaj w ramach świąt zabrał się za późne porządki i odebrał Dwunastemu wszelkie przywileje. Przedstawił dzieciom zasady, które miały przestrzegać, a jeśli nie, zagroził wysłaniem do ciotki Królowej Śniegu. Rozpieszczone dzieci lubiły ciepło, więc groźba ojca poskutkowała. Nikodemia wciąż trochę się dąsała na Mikołaja, ale ten udobruchał ją8. Natomiast w podzięce Stefanowi zaproponował stanowisko w ZBPPP.
- A co miałbym tam robić? – zapytał Stefan.
- Zająłbyś się komputerami – odparł Mikołaj.
Na ich twarzach zagościł uśmiech.
Stefan znów zaczął żyć. I był z tego życia zadowolony.

XX
W Wigilię 24 grudnia o północy na ekranie komputera pojawiła się wiadomość do Stefana i do pozostałych mieszkańców:
WESOŁYCH ŚWIĄT



PRZYPISY:
1 Oczywiście napisał specjalny program zatytułowany „Wolność Karpiom”, który jednak nie spotkał się z żadnym odzewem ze strony Microsoftu. Wiadomo, oni nie inwestują w talent…
2W zależności, jakie kryteria przyjmiemy, miastem możemy nazwać każdą zabitą dechami stodołę, jeśli tylko ma pośrodku coś w rodzaju rynku
3W sumie to głodówka ciotki pomogła jej samej w zrzuceniu nagromadzenia tłuszczu i wujowi, który znów odważył się spojrzeć na żonę bez napomknięcia o wadze słoni czy kaszalotów…
4Ktoś ich później podpatrzył i stworzył Greenpeace, a właściwie to chodziło tylko o nazwę, bo nie wszyscy mają wystarczająco talentu i zdolności polityczno-socjologiczno-zoofilnych do wymyślania dobrych nazw do organizacji mających przynieść zysk.
5Ten przydomek „święty” przed imieniem to tylko nazwa klanu. Żeby nikt tylko nie pomyślał, że Mikołaj istotnie był święty, bo już Bill Gates jest temu bliższy niż on.
6Według mieszkańców odległość rzutu kamieniem z obrzeży miasta była już za granicą, jednak syn Mikołaja istotnie studiował za granicą. Nawet za oceanem, w Kalifornii, bo tylko tam go chcieli przyjąć na nocny tryb nauczania (odziedziczył po ojcu wstręt do światła słonecznego).
7Od jakichś czterystu lat Nikodemia chodziła sfrustrowana i raczej coraz mniej szanowała męża, gdyż odkryła, że jest on pracoholikiem i nie dotrzymuje obietnic, chrapie w nocy i wciąż drapie się po pośladkach, a potem je tą samą ręką, co napawa ją obrzydzeniem. W swoim oburzeniu złożyła manifest i przeniosła się do sypialni obok. Poza tym już dawno nie była zaspokojona…
8Po tylu latach znów razem… Smile


To pierwsza próba po dłuuuuugiej przerwie... Mam nadzieję, że chociaż trochę może się podobać. Wiem, że zakończenie jest banalne, ale co by tu wymyśleć na święta? Chyba tylko alternatywę, kiedy to... Innym razem Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andromeda Mirtle




Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 616
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Rembertowa

PostWysłany: Śro 1:59, 14 Lut 2007    Temat postu:

Bardzo fajne! Luuuuuuuuudzie, jak ja dawno nie widziałam niebetowanego tekstu! Po prostu aż się przyjemnie czyta z tymi wszystkimi literówkami i błędami interpunkcyjnymi! Nie żeby było ich jakoś trasznie dużo, ale dobrze jest od czasu do czasu zobaczyc błąd w cudzym tekście. To takie ludzkie...
A jeśli chodzi o historię... podoba mi się pomysł. Mikołaj jest dość drastycznym zjawiskiem, ale Stefan jest przecudownym bohaterem. I Jacuj też jest dość fajny.
Oczywiście nie rozumiem tego wątku z pojedynkiem, ale nic to.
A zakończenie wcale nie jest takie banalne i standardowe. Banalne by było, gdyby Jacuj poślubił najpiękniejszą córkę Mikołaja, a Stefan nawrócił się na stosunki międzyludzkie.
Aha, i podoba mi się czasownik 'kleptomanić' we wszystkich formach Very Happy
No i przypisy też ciekawe.
Ogólnie muszę przyznać, że początek w ogóle nie zapowiadał takiego ciągu dalszego. Po prostu efekt zaskoczenia wybitny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Ferajny Strona Główna -> Inne Opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin